Rano Gil podwozi mnie na wylotowke do Dawson City - jest to parenascie km za Whitehorse, a bardzo mi to pomaga bo odpadaja juz w tym miejscu wszyscy pedzacy Alaska Highway. Na miejscu okazuje sie ze mam konkurencje, na poczatku czekam wiec troche dalej az para mlodych ludzi zlapie cos pierwsza. Na poczatku i ja i oni jedziemy doslownie kawalek i znow jestemy w tym samym miejscu, potem zaczyna padac... dawno nie padalo:/ oni sie chowaja ale ja jestem mocny ;) i dzieki temu tym razem ja pierwszy jade dalej do Carmack, po jakims czasie para znow mnie dogania ale teraz zgodnie z niepisana zasada puszczaja mnie z przodu, po jakims czasie zabieraja mnie dwie dziweczyny jadace na festiwal wiec po poludniu jestem juz w Dawson City!
Miasteczko robi wrazenie, ulice sa szutrowe, domki przypomiaja filmy rodem z dzikiego zachodu, zegnam sie z Katie i Jessica i probuje znalezc na prozno miejsca na polu namiotowym. Miasteczko jest przepelnione i nie ma w ogole nigdzie gdzie sie wcisnac, w koncu przestaje sie przejmowac tym faktem i wchodze do slynnego kasyna dzialajacego tu od wielu lat z efektownym show - musicalem w tle. Tak sie dobrze tam bawie ze wychodze o 4 nad ranem - zmrok tu nie istnieje a na ulicach wciaz swietnie bawia sie ludzie. Znajduje kawalek plaskiego w lesie i tam sie rozbijam, nad ranem wracam na uliczki Dawson ktore jeszcze spi, ide nad Jukon, jak zwykle do biblioteki, slucham tez jakiegos grajka ktory zabawia powoli sie pojawiajacych ludzi nieopodal przeprawy promowej. Spotykam tez grupe z Czech i zyskuje sympatie zagadujac po czesku. Pod wieczor zastanawiam sie kiedy ruszyc z powrotem do Whitehorse (mialem ochote na Inuvik ale porzucam ten pomysl) i co zrobic dalej, w zasadzie do wyboru mam Pirnce Rupert albo Prince George a potem zobaczymy c.d.n