Zdecydowalem sie pojechac na polnoc ale z ominieciem popularnych Whistler i Pamberton, ostatecznie trafiam na malo uczeszczana trase, gdzie dosc dlugo jade 100km (na 3 przesiadki) i laduje w niewielkim miasteczku Lillooet, jest niezbyt ladne ale okolica piekna, moj ostatni tego dnia kierowca, pokazuje mi darmowy campground gdzie biwakuje kilka grupek.
Droga do tego miejsca przepiękna. Na początku jeszcze dość dużo kierowców, jadę po kawałku na cztery przesiadki, ale za Mt. Currie robi się cicho i spokojnie, co jakiś czas ktoś przejeżdża, ale coraz trudniej kogoś zatrzymać. Kilkadziesiąt kilometrów jadę z sympatyczną parą Inuitów na pace ich samochodu skąd mam świetny widok na okolice. Woda w strumykach czysta, smaczniejsza od niejednej sklepowej. W końcu doczekałem się i zobaczyłem pierwszego niedźwiedzia:)
Campground okazuje się być darmowy, ale jest na nim tylko woda i wc. Wszyscy przyjechali tu z campingiem, albo chociaż dużym vanem, dlatego ja w swoim niewielkim namiocie nie bardzo tu pasuje...:)