Tak wiec troche zmienilem plany i wyladowalem w kolejnym wielkim miescie. Hostel dosc obskurny ale tani, nie narzekam. Miasto wielkie, podoba mi sie na pierwszy rzut oka, no ale bedzie trzeba myslec w koncu nad kontaktem z przyroda zamiast łazić po zatłoczonych ulicach..
Zostaje tu na pewno do jutra, pózniej zobaczymy co sie trafi.
Caly dzien chodze po downtown a takze znajdujacym sie niedaleko stad Stanley Park gdzie miedzy ludzmi chodza nie tylko kaczki, ale rownie czaple, a w krzaczorach buszuja szopy :D Niezbyt ladne plaze sa tu i tak pozadane i dzis w wyjatkowo cieply dzien rozlozylo sie na nich tysiace ludzi, piekny widok - plaza, zatoka, a nad nami gory ze sniegiem na szczytach.
Pod wieczor chodze jeszcze troche po downtown, m.in zaciaglo mnie do Chinatown, no i okazalo sie ze lata swietnosci ma ta dzielnica za soba, wszedzie brud, pelno pijaczkow, narkomanow, co jakis czas bojki, pare razy ktos mnie zaczepia, czy nie chce kupic jakichs dragow, skutecznie odstrasza to turystow, ktorzy nie zostawiaja pieniedzy w chinatown przez co jest tu coraz gorzej.
Wieczorem w barze pod hostelem, zaczepia mnie Antonio - przyjechal tu 40 lat temu z Boliwii, akurat tak sie sklada ze w TV leci pilka no i po jakims komentarzu zaczynamy gadac, on doskonale pamieta 74` i G. Lato :D Rano ruszam dalej, ale gdzie to zalezy od tego co sie trafi, nie chce sie znow motac przez cale skupisko miast wiec najkrotsza droga postanawiam sie wydostac na polnoc w kierunku Whistler. Zobaczymy