Po wyjściu na trasę czekam w Lillooet niezbyt długo, ale sympatyczny facet jedzie tylko kilkanaście km. Ale mimo wszystko się zabieram i jadę w kieunku Lytton, aby znów się zameldować na Canada Highway czyli nr 1 w tym państwie. Po wysiadce okazuje się, że jestem na kompletnym odludziu gdzie nie ma zbyt wielkiego ruchu ... Zanim jednak żegnam się z tym gościem, zaprasza mnie on na lunch jeśli będę tu nadal stał za 2 godziny...
Ale jednak nie stałem, 4x4 wypełniony żwirem po jakiejś 1,5 h dowozi mnie do Lytton gdzie wypijam kawkę i czekam dość długo - chyba jakieś 2 godz na kierowcę w kierunku północnym. W końcu zatrzymuje się dziwna kolorowa kobieta w rozklekotanej Toyocie i mówi, że jedzie do ... Kelowna ! Tak więc po wcześniejszej zmianie planów cieszę się, że tam trafię... Kobieta jest dość ekscentryczna, w samochodzie jest pełno śmieci - na początku mam problemy ze znalezieniem miejsca na nogi :D Po drodze zbiera kwiaty, jakieś zioła, a nawet puste butelki z zadowoleniem mówiąc - 5 centów! :) Po jakimś czasie wpada na kolejny pomysł, że kupi owoce w przydrożnym straganiku i zatrzymuje się przy jednym z nich, z tym, że wygląda ten na kompletnie opuszczony. Nigdzie mi się nie spieszy, wiec cierpliwie czekam, jak chodzi 15 minut po obejściu, ale powoli mnie irytuje kolejnymi pomysłami. Po powrocie do auta stwierdza, że nikogo tu nie ma (brawo:) ale, że chyba zostanie w okolicy bo jej się tu podoba i jak chcę mogę też zostać. Jakby tego było mało zza domlu wychodzi w tym momencie starsza kobieta bez ręki ... Nie bardzo wiedząc o co chodzi, mówię, że jednak pojadę już dalej. Mój kierowca wysiada ponownie i znika za domkiem z jednoręką panią, a ja szybko biorę plecak i spieprzam w kierunku zabudowań. Jestem w Spences Bridge. Mając na uwadze, że jeśli skieruje się na trasę do Marrit czyli ku Kelowne, znów mogę wpaść na dziwną kobietę postanawiam jak zwykle nagiąć trasę i idę dalej na północ w kierunku Cache Creek. W miejscowym barze w Spences Bridge zajadam tradycyjne fish & chips w dość wysokiej cenie, ale u bardzo miłej pary - ruch tu mizerny więc klient jest cenny. Okolica ładna, ale gorąco, strasznie sucho i w Lillooet było o niebo lepiej. Macham jeszcze chwilę i już mam się rozbijać nad rzeką, kiedy starszy pan zatrzymuje się i podwozi mnie aż do Kamloops. Nooo dobra, skoro tak miało być, rano postanowię jak kontynuować trasę, na polu namiotowym drogo, więc proszę go żeby mnie podrzucił w jakieś ustronne miejsce i rozbijam się w krzakach tuż przy polu namiotowym w towarzystwie zagubionych piłeczek golfowych :) Rano wrzucam kilka z powrotem na pole golfowe, a jedną biorę ze sobą, poranni gracze którzy po jakimś czasie pojawiają się w tej części pola są mocno zdezorientowani ilością piłeczek, przez przypadek urozmaiciłem im grę :D