W Ikalto, około 3km od głównej trasy znajdują się pozostałości po akademii mnichów. Co prawda udaje nam się dotrzeć jeszcze przed zmrokiem, ale niestety kompleks jest już zamknięty. W okolicy nie ma żywej duszy, więc postanawiamy spędzić tu noc. Z tego względu, że teren nie jest zbyt równy, a dookoła rozciąga się stary cmentarz, (stwierdzenie, że nie ma tu żywej duszy nabiera w tym momencie sensu) odnajdujemy swoje stanowisko pod drzewem na tymże cmentarzu. Niedaleko są ławki więc wygodnie można było przygotować posiłek, a z pewnością przez okoliczności w jakich się znaleźliśmy... spało się bardzo smacznie:)
4 września
Rankiem weszliśmy na teren ruin akademii, jest tu również czynny kościół, niewielki cmentarz i wszędobylskie zbiorniki na wino (puste:). Do wioski musieliśmy dojść pieszo, po drodze ku ogromnemu zdziwieniu spotykając się z... Aussiem! Musiał wstać bardzo wcześnie, jeśli dotarł tu, aż z Tbilisi (How are you?:) Na jego trasie, jak widać, też znalazło się Ikalto.
W wiosce dowiedzieliśmy się, że nie zawsze coś co wygląda jak poczta, musi być pocztą i pojechaliśmy marszrutką - dość niedaleko choć bus pojechał okrężną trasą - do katedry Alaverdi. Dopóki nie wybudowano katedry w Tbilisi, to właśnie Alaverdi była największą. Tutaj panowały chyba najbardziej rygorystyczne przepisy, ponieważ w krótkich spodniach nie mogłem nawet wejść za mury okalające obiekt. W całej Gruzji różnie to bywało - nie raz nikt nie zwracał uwagi nawet na skąpo ubrane turystki, innym razem - jak tu - panował ostry rygor. Wróciliśmy krótkim stopem do pobliskiej wioski, a następnie (znów kierowcą okazał się, któryś już w naszej wyprawie pracownik policji) dojechaliśmy do Akhmety