Kierowca jeepa zabrał nas pod sam monastyr Gosh, który zamierzaliśmy zahaczyć po drodze. Sam nie musiał tam jechać, ale podwiózł nas pod krętą górkę. Po drodze poznaliśmy opinię kierowcy o armeńskiej walucie i gospodarce. Twierdził zdecydowanie, że za ZSRR byłolepiej, powinno sięnawet przywrócić Armenię w granicę Rosji, a przynajmniej przyjąć rubla rosyjskiego jako walutę - stabilną i rozpoznawalną. Monastyr leżał na wzgórzu, gdzie pasły się swobodnie krowy, obok było jakieś niewielkie muzeum, na które koniecznie namawiała nas pewna staruszka. Niedaleko był jeszcze jeden mniejszy obiekt, ale odpuściłem i kupiłem sobie piwo w barze obok, fanka monastyrów mimo wszystko poszła:)
Miejsce kolejne z serii - "jak przyjeżdża turysta wystawiamy stragan", ale skoro to kraj monastyrów i chaczkarów to co się dziwić. Schodziliśmy powoli z góry, zabrała nas najpierw biała łada, a kierowca trochę się poużalał nad stanem rzeczy w Armenii. Mówił, że dostał medal za wojnę z Azerbejdżanem, o Górski Karabach, ale co mu po medalu...Po chwili złapaliśmy busa z kiełbasą i wędzonymi kurczakami i w ten sposób wjechaliśmy do Dilijan. Kierowca też wspominał ZSRR, takie dość popularne było to po wschodniej stronie jeziora...
Zatoczyliśmy więc krąg wokół Sewanu, choć nie domknęliśmy go - trudno, w Dilijan zrobiliśmy zakupy i już po zmroku wyszliśmy za miasto. Błyskawice i chmury zwiastowały burzę, ale przeszło po okolicznych górkach. Jednak nie obyło się bez deszczu i namiot po raz pierwszy dostał mały prysznic. Wilgoć nie dała się jednak bardzo we znaki, zjedliśmy coś już w już wewnątrz namiotu, ukrytym za opuszczonym budynkiem, niedaleko trasy do Vanajor.
1 września
Witaj szkoło! :) Szybko zauważyliśmy, że to już wrzesień, bo w Vanajor (Vanadzor) odbywały się uroczystości w szkole, którą mijaliśmy, szukając poczty. Do miasta dojechaliśmy tanim busem, miała to być jakaś miejscowość z sanatorium, ale kompletnie nie robiła wrażenia. Po odnalezieniu poczty, internetu i odpowiedniego stroju, którego jako suwenir, poszukiwała Diana, a który dość chętnie zakładają na co dzień ormiańskie kobiety ruszyliśmy z powrotem na dworzec marszrutek. Znów tanio dojedziemy do następnego miejsca. Po drodze zahaczyliśmy targowisko, zresztą cała ta miejscowość wyglądała jak niekończące się targowisko. Ktoś nas zapytał skąd jesteśmy, a po odpowiedzi usłyszeliśmy okrzyki "Polska, Dzierżyński!" :)