W Kars taksówkarz zostawia nas na wylotówce w kierunku granicy. Omijamy dzięki temu miasto, a stacja gwarantuje nam toaletę i chwilę oddechu w cieniu. Stajemy przy rozgrzanej trasie i idealnie trafia się bus jadąc w tereny górskie nieopodal granicy. Mimo ścisku w kabinie, jedziemy w czwórkę, a na pace mnóstwo towaru i nasze plecaki. Kończymy niedaleko granicy, a kierowca - skoro cała Turcja to cała! - pyta nas o facebooka.
Z tego miejsca zabiera nas Turek - jak mówił ze Stambułu. Tereny są dzikie, ludzi coraz mniej, kierowca coś tam kombinuje, przesiadamy się do przodu. Jak się okazuje przy okazji hamowania ręcznego, koniecznie chce zbadać mięśnie ud Diany, więc po krótkiej przejażdżce = od gościa wysiadamy. Jeszcze jeden przykład na reakcję Turków (czy też Egipcjan, Marokańczyków itd) na widok białej kobiety. Ale też nie budujmy stereotypów, może nie wszyscy... :)
Mamy do granicy jeszcze kilka km, po ostatnim aucie bacznie patrzymy do kogo wsiadamy. Starszy pan już bez żadnych ekscesów dowozi nas pod granicę, gdzie pijemy herbatę, a przy okazji poznajemy sympatyczną Azerkę pracującą w tym miejscu. Odnajdujemy miejsce gdzie stemplują nam wizę i wchodzimy na teren kolejnego kraju - Sakartwelo!