W początkowej wersji Stambuł mieliśmy zamiar odwiedzić, ale ostatecznie jedziemy już dalej. Zostało nam 4 dni do powrotu do kraju, ponieważ Diana miała coś w planach. Przez cały Stambuł przejeżdżamy ze sympatycznym kierowcą, który nas zabrał z Sapancy, bo tak się szczęśliwie złożyło, że parkował on dopiero daleko na zachodzie tego miasta.
Tranzyt przez miasto jest dość ciężki, ale na tyle milionów mieszkańców - nie ma co narzekać. Jedziemy około 1,5 godziny przez aglomerację kilkunastomilionową! Myślę, że w porównaniu z polskimi miastami, jest to naprawdę dobry wynik. Po drodze mijamy m.in. stadion Galatasaray i przejeżdżamy oczywiście przez most na Bosforze, widok jest imponujący.
Z parkingu gdzie się żegnamy, zabiera nas wieczorem jeszcze jeden tir, ale kierowca jedzie do Grecji i po ok. 30km musimy wysiąść na innym parkingu. Tu nocujemy, choć nad ranem odwiedza nas policja z pouczeniem, że namiot w takim miejscu to niebezpieczna sprawa - facet mówił po turecku, ale tyle wywnioskowałem z gestu mającego wyglądać jak podrzynanie gardła... Było jednak bezpiecznie.
15 września
Rankiem wychodzimy wcześnie na trasę, na początku zabiera nas bardzo wolna, załadowana ciężarówka, ale powoli suniemy do przodu. Na postoju jemy wspólnie z kierowcą i staramy się wytłumaczyć, że złapiemy coś szybszego. Udaje się to po dość krótkim oczekiwaniu i w końcu jedziemy już prosto na granicę.
Granicę przechodzimy pieszo, chwilę łapiemy oddech i trzeba jechać dalej. Przez pewien czas nie wygląda to dobrze, ale ostatecznie zatrzymuje się Bułgarka i dowozi nas, aż na obwodnicę Sofii, tak byśmy mogli z ominięciem stolicy jechać dalej, w kierunku Serbii. Przy okazji zostajemy obdarowani prowiantem na dalszą drogę.