Po wyjściu z auta w Lentechi, zajęła się nami policja... Mianowicie podszedł jakiś facet siedzący na ławeczce i powiedział, że jak chcemy jechać dalej to on nam załatwi transport, bo kolega jedzie w kierunku Ushguli, ale za jakieś dwie godziny... Ta bezinteresowna propozycja była dość zadziwiająca, ale facet zaprowadził nas na posterunek, gdzie zostawiliśmy bagaże. Apropos posterunków, to są one dość gęsto w Gruzji rozlokowane, nawet w małych miejscowościach, w dodatku są to przeważnie nowe budynki, odróżniające się od pozostałych.
W Lentekhi niewiele się działo, była to senna miejscowość, ale kryła pierwszą napotkaną przez nas charakterystyczną wieżę rodową, których więcej zobaczymy m.in. w Ushguli. W oczekiwaniu poszliśmy też coś przekąsić, tym razem padło na kupdari (swoją drogą, nic innego już w lokalu nie mieli o tej porze), placek z mięsem, ostro przyprawiony, jeden z najsmaczniejszych przysmaków wg mnie na naszej trasie.
Po powrocie na posterunek, kiedy się już ściemniło pogadaliśmy z policjantem, który opowiadał ile to Polaków tu się przewija. Czekaliśmy jeszcze dość długo, nikt się specjalnie nie spieszył i zastanawialiśmy się czy naprawdę pojedziemy, ale okazało się, że na kogoś czekaliśmy. W końcu nie wiedząc dokładnie gdzie jedziemy, ruszyliśmy. Późną porą dotarliśmy do jakiejś wioski i jak się okazało, mogliśmy przenocować w domu jednego z policjantów. Pomieszczenie znajdowało się na opuszczonym piętrze remontowanego domu, było zimno, temperatura spadła o kilak stopni co do poprzedniej nocy, ale powoli przecież wjeżdżaliśmy w niemałe góry.