Droga przy której się znaleźliśmy, prowadzącą prosto do Tbilisi leży nieco na wschód od miasta, więc już po zmroku zaczęliśmy szukać jakiegoś sensownego miejsca na namiot. Jednak nim uszliśmy kilkaset metrów, zatrzymało się auto i podrzuciło nas do parku w centrum miasta. Park był niewielki, w dzień doskonale byliśmy widoczni, ale teraz po zmroku miejsce było jak najbardziej dobre. Kierowca pożegnał nas historią o Jehowych i o jedynym słusznym imieniu boga.
6 września
Pobudka w parku między rzeką, a ulicą, praktycznie w centrum miasta, ale nikt się specjalnie nami nie zainteresował. Tym razem bagaż został przy niewielkim kościele w pobliżu, a my udaliśmy się do odremontowanej - zabytkowej części Mtskhety. Jest to dawna stolica Gruzji i z historycznego punktu widzenia, stanowi ważny ośrodek w tutejszej kulturze. Nie brakuje więc tu turystów, szczególnie w okolicy głównej świątyni. Nieco dalej znajduje się niewielka twierdza z której rozciąga się malowniczy widok na rzekę, po drodze napotykamy także stanowiska archeologiczne - wstęp niby płatny, ale nikt tego nie pilnował. Istotnym punktem, szczególnie w oczach tutejszych taksówkarzy, którzy gorąco nas namawiali na przejażdżkę w tamtym kierunku, jest położony kilka kilometrów od miasta monastyr Dżwari, widoczny z daleka na wzgórzu po drugiej stronie rzeki. Dzielnie broniliśmy się przed taksiarzami, a sam monastyr postanowiliśmy tym razem odpuścić. Utkwił jednak w pamięci, najpewniej przez te zachęty miejscowych, na tyle, że w przypływie weny powstał nawet o nim krótki wiersz:)
Wracając z twierdzy, jeszcze krótkie odwiedziny w kolejnej świątyni i powoli wracaliśmy po bagaż. Po drodze koniecznie chcieliśmy poszukać poczty, ale okazało się to nie lada wyzwaniem. Po kluczeniu w tą i z powrotem w końcu się udało, dzięki pomocy miejscowych, a poczta okazała się niewielkim biurem w jednym zaledwie pomieszczeniu, ukrytym gdzieś jakby co najmniej była tajnym stanowiskiem konspiracyjnym.
Już z bagażami zjedliśmy jeszcze oczekiwane przez nas od kilku dni chinkali w miejscowej restauracji. Są to pierożki przypominające kształtem sakiewki, kryjące w sobie różnego rodzaju nadzienie. Nie obyło się też bez miejscowego winka. Następnie udaliśmy się na dworzec, gdzie już wcześniej - rano, sprawdziłem pociąg do Gori. Koniecznie chciałem choć kawałek przebyć gruzińską koleją i to założenie właśnie się spełniło - w dodatku za śmieszną cenę ok. 2zł za 1,5 godz. przejażdżkę. Pociąg był co prawda przepełniony i staliśmy, ale działo się tu sporo ciekawych rzeczy. Mnóstwo sprzedawców wciąż przepychało się między nami, przyczepił się również jakiś miejscowy dziwak. Chwilę też rozmawiałem ze starszym panem siedzącym niedaleko, który w bardzo miłych słowach wypowiadał się o Polsce...