Geoblog.pl    Premyslav    Podróże    Cypr, Turcja, Gruzja, Armenia    Tuż przy granicy
Zwiń mapę
2012
05
wrz

Tuż przy granicy

 
Gruzja
Gruzja, Kazbegi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4965 km
 
5 września
Ranek okazał się chłodniejszy niż dotychczas, choć w górach jeszcze nie byliśmy. Zrobiliśmy parę fotek z porzuconym, prawdopodobnie po wojnie, bezpośrednio przy trasie, nadającym się na złom - dziwnym pojazdem na gąsienicach i zaczęliśmy łapać stopa w kierunku Kazbegi. Złapał się mercedes i w komfortowych warunkach z rozmownym kierowcą dojechaliśmy do celu. Po drodze kierowca zachęcał nas do reklamowania Gruzji w Polsce, szczególnie terenów na których byliśmy, ponieważ prowadził on biznes typowo turystyczny.

Zatrzymaliśmy się na chwilę w znanym z wszystkich przewodników punkcie widokowym (akurat byli tu jacyś Polacy), a później pozostało podziwianie malowniczej trasy, którą przemierzaliśmy. Jest to oczywiście główna trasa w kierunku Rosji, ale i tak jest pozbawiona asfaltu na pewnym odcinku. Ruch panuje tu jednak spory, oprócz tranzytu widać było turystyczne busy, cyklistów, nie zabrakło też np. sporego stada owiec wędrującego wzdłuż drogi. W pewnym miejscu droga prowadzi również w równoległym tunelu - to tak na wypadek lawin. Teraz śnieg był widoczny tylko na Wielkim Kazbegu, a okoliczne szczyty były jeszcze zieloniutkie i tonąc w chmurach niesamowicie wpływały na moje oczy i mimikę twarzy. Poczułem wielką radość, że tu jestem...więc musiało być pięknie.

W Kazbgegi (gruz. Stepancminda) zostawiliśmy plecaki przy niewielkiej restauracji i udaliśmy się na spacer w kierunku klasztoru Cminda Sameba. Jest to bardzo znany punkt dla każdego turysty i podróżnika przemierzającego Gruzję i szybko się to potwierdziło. Zanim przeszliśmy przez niewielką wioskę, ponownie spotkaliśmy Mirkę. Też zamierzała podejść pod klasztor. Opcji dróg było kilka, my wybraliśmy niby tą gorszą, ale chyba jednak była łatwiejsza, zresztą nie było to wcale daleko jak by mogło się początkowo wydawać. Wcześniej można było podziwiać sielankę na gruzińskiej wsi, a okalające nas szczyty odgradzały nas już dosłownie o kilometry od Federacji Rosyjskiej. Klasztor był dość zaludniony, ale pogoda tego dnia była ładna, więc nie ma się co dziwić. Szkoda, że pod sam kompleks można podjechać autem, ale w Gruzji nie jest to wyjątkiem.
Mimo, że było jeszcze dość wcześnie, to za chmurami postanowił się skryć Wielki Kazbeg i tyle go widzieliśmy... Wejście na tą górę, to już nie jest spacerek i oczywiście nie było tego w naszych planach, ale kiedyś fajnie by było podjąć się takiego wyzwania.
Wracaliśmy inną trasą, po drodze spotykając jeszcze Polaków widzianych wcześniej na punkcie widokowym. Na dole w Kazbegi też zresztą poznaliśmy kolejnego krajana, który przyjechał na wolontariat promujący rower w Gruzji - rzeczywiście nie jest ti zbyt popularny środek transportu w tym kraju. Wspólnymi siłami pomogliśmy otworzyć wino Rosjance, która nie poszła z grupą pod klasztor (za karę złamała jej siękorkociąg;) Wolontariusz miał pracować co prawda w Batumi, ale przyleciał wcześniej i trochę zwiedzał.

Wychodząc z miasta kupiliśmy jeszcze trochę warzyw - jak Diana stwierdziła znów mnie oszukano (w ogóle to wg niej tylko mnie oszukiwano i głownie oszukiwały mnie kobiety, więc wychodzę z założenia, że kobieta kobiety nie oszuka, bo nie da rady:) Łapiąc stopa z powrotem na południe - zatrzymał się bus z bardzo wesołym facetem, który jechał z Rosji, a konkretnie z Kraju Stawropolskiego. Co lepsze tam mieszkał, więc miał obywatelstwo rosyjskie, ale był urodzonym w Gruzji, Ormianinem. Cóż, nie jest to chyba też specjalnie dziwna sprawa, bo Kaukaz to mieszanka iście wybuchowa. Po drodze kupił ser i chleb, bo jak mówił niewiele jadł od rana, jechał od świtu i miał problem na granicy w postaci nieprzepuszczenia jego rodziny - musiał ich odwozić z powrotem itd. W busie miał sporo towaru i jechał handlować do Akhaltsykhe. Wśród tych wszystkich torb i pakunków leżał sobie zielony, plastikowy żółw, którego obecność niesamowicie dziwiła kierowcę :) Na koniec dał Dianie miotłę, żeby pozamiatała okruchy po posiłku;) Ogólnie rzecz biorąc, niesamowicie sympatyczny gość, w dodatku fan piwa, przez co moglem chwilę podyskutować na ten jakże słuszny temat :)

Wysiedliśmy koło twierdzy Ananauri. Wcześniej mijaliśmy ją jadąc w przeciwnym kierunku, teraz postanowiliśmy rzucić na nią okiem. Rozciąga się z niej też widok na wspominany już zbiornik Zhinvali. Pod twierdzą z uwagi na kończący się dzień było już prawie pusto, do odjazdu zbierała się akurat pięcio-samochodowa ekspedycja - oczywiście z Polski, obklejona naklejkami znanych marek. Mimo zapadającego zmroku spróbowaliśmy jeszcze coś złapać i zatrzymał się bus jadący z Rosji do Erewania. W środku byli sami Ormianie, wracający z pracy w Federacji. Wysadzili nas niedaleko Mschety- miasta, które mieliśmy zamiar właśnie odwiedzić.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
marianka
marianka - 2012-09-23 00:14
Jak Wam się łapało tam stopa? Nam jakoś w Gruzji ze stopem nie szlo;)
 
 
Premyslav
Przemek Wozniak
zwiedził 23.5% świata (47 państw)
Zasoby: 385 wpisów385 74 komentarze74 128 zdjęć128 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
05.03.2024 - 13.03.2024
 
 
06.10.2023 - 06.10.2023
 
 
15.01.2022 - 15.01.2022