Z Martuni też nie było problemu ze stopem. Jedziemy teraz z policjantem z Vardenis, gdzie nie chcemy się zatrzymywać, ale w tym mieście mamy skręcić znów na północ, trzymając się niedaleko jeziora. Policjant przestrzega nas przed miejscowymi, ponieważ niedawno był przypadek kradzieży po wcześniejszym opiciu turysty z Polski, który zwiedzał Armenię na motorze. Przypomniał mi się nasz brat z Gyumri, ale nie twórzmy stereotypów, niech to będzie wypadek wśród ogólnej gościny Ormian.
Policjant wywozi nas na trasę, którą chcemy jechać. Po drodze się pyta czy u nas też są takie drogi, odpowiadam, że na wsi czasem są, na co on kwituje - "a tu jest miasto...". Droga rzeczywiście nie wygląda zachęcająco, ale dalej jest lepiej. Policjant zatrzymuje nam wysłużoną wołgę i jedziemy kilkanaście kilometrów dalej. Pasażer obok kierowcy, kupuje nam piwo, mówi coś o gościnności i koniecznie nas zapraszają do siebie. Pewnie nie mieli złych intencji, ale po tym co przed chwilą opowiadał nam policjant, mocno się bronimy przed zaproszeniem. W końcu wołga skręca, a my kontynuujemy łapanie. Dziwnie to pewnie wyglądało w oczach Ormian z wołgi, ale w zasadzie i tak mieliśmy inny plan.
Szukaliśmy "swojego" miejsca nad Sewanem na tą noc i w końcu się udało. O zachodzie słońca zabrała nas para Ormian w mercedesie z zapasem wódki pod moimi nogami. Jechali do jakiegoś ośrodka, ale my wysiedliśmy sobie w "nie wiadomo gdzie", trochę za wioską Pambak. Nad samym brzegiem znaleźliśmy miejsce pod namiot, rozpaliliśmy ognisko, a po zmroku przy świetle księżyca w końcu wykąpaliśmy się w zbiorniku. Woda była dość ciepła, ale zerwał się mocny wiatr, a fale nie przypominały bynajmniej jeziornych. Noc spokojna, wspaniałe odludzie, choć krowy nad ranem nas odwiedziły...