Geoblog.pl    Premyslav    Podróże    Cypr, Turcja, Gruzja, Armenia    Wjeżdżamy do Gruzji na poważnie
Zwiń mapę
2012
01
wrz

Wjeżdżamy do Gruzji na poważnie

 
Gruzja
Gruzja, Tbilisi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4705 km
 
Po wcześniejszym "liźnięciu" Gruzji, teraz zakładaliśmy tu pobyt mniej więcej na 10 dni. Pewnie, że to nie wystarczy, żeby ją zjeździć wzdłuż i wszerz. Ale kierując się wyznacznikiem "wszystkiego po trochu", jakiś obraz tego kraju udało mi się nakreślić. Ale po kolei...

Z granicy droga w deszczu i nieciekawa, może przez pogodę właśnie. Marszrutka dojeżdża na niewielki dworzec, wraz ze Szwajcarami bierzemy taxi na czterech, opłata wychodzi niewielka. My jedziemy do hostelu - jakoś dziwnie ukryty, bo taksiarz miał problem ze znalezieniem ulicy, Szwajcarzy do centrum na jedzenie. Hostel jest tak samo dziwny, jak jego umiejscowienie. Za bramą kryje się zadaszone tylko częściowo miejsce, nad nami rośnie winogrono, stoją tu stoły, kanapy, rowery mieszkańców hostelu. Wśród osób, które nas w tym momencie witają jest Irańczyk i starszy Australijczyk. Aussie ma niesamowity akcent, co później znacznie utkwi nam w pamięci. Jego "jak się masz" i "skąd jesteś" stanie się jednym z naszych nieodzownych elementów dnia:) Australijczyk mimo siwizny, robi też - przynajmniej z tego co opowiada, ale potem będziemy w stanie uwierzyć - całkiem długie trasy do ciekawych miejsc w okolicy Tbilisi, więc kondycji można mu pozazdrościć. Irańczyk z kolei jak tylko słyszy, że jesteśmy autostopowiczami z Polski mówi, że wcale go to nie dziwi, jak już spotyka Polaków, to zawsze są to najlepsi autostopowicze;)

Gości hostelu już poznaliśmy, ale kompletnie nie ma nikogo z obsługi, czekamy długie półtorej godziny zanim ktoś się pojawił. Hostel wydaje się przyjazny, ale nikt tu specjalnie niczym się nie przejmuje. Ostatecznie chłopak daje nam dwa łóżka, niedbale spoglądając na nasze dowody. Jedną z osób prowadzącą hostel jest też dziewczyna z Dagestanu, z którą później była okazja chwilę porozmawiać, przy winie i czaczy - destylacie z owoców, o którym będzie jeszcze czas napisać.

Wcześniej trochę się ogarniamy i bez bagażu idziemy się przejść wieczornym Tbilisi. W centrum sporo jest rozkopane, budują prawie wszędzie. Ładnie oświetlony jest most przyjaźni, nie sposób też nie zauważyć wagoników kolejki linowej, pędzących do góry na twierdzę. Po drugiej stronie Mtkvari (Kury) uliczki są węższe, a podczas spaceru odkrywamy niesamowicie klimatyczny plac, gdzie pijemy sobie gruzińskie piwo. Z lokalu obok słychać pianino, ktoś grał m.in. soundtrack z "Dawno temu w Ameryce...", świetne miejsce. Tego wieczoru już zbyt wiele nie jesteśmy w stanie zobaczyć, wracamy więc przez bazarową uliczkę, biegnącą w kierunku naszego hostelu. Przed snem wspomniana pogawędka z Dagestanką z Władykaukazu i śpiewy trzech niemieckich podróżników w śmiesznych czapeczkach. A że Niemcy śpiewają zazwyczaj po niemiecku, wydawało mi się, że jestem na jakimś harcerskim obozie u podnóża Alp. Sen skutecznie odgonił te wyobrażenia..... :)

2 września
Na drugi dzień w Tbilisi znów nieco popadało, przez co rankiem atmosfera nad miastem wydawała się bardzo senna. Zaczęliśmy trasę od położonej nie tak daleko naszego hostelu katedry dominującej w panoramie miasta, największego tego typu budynku w całej Gruzji choć wybudowanej stosunkowo niedawno. Akurat odbywało się nabożeństwo i można było podpatrzeć jak bardzo różni się np. od kościoła katolickiego. Wychodząc z katedry, udaliśmy się w znów do centrum, przechodząc niedaleko pałacu prezydenckiego, stąd - już z daleka widać jak wielkim placem budowy jest ścisłe centrum Tbilisi.
Odnaleźliśmy stację metra - swoją drogą całkiem przyzwoite dwie linie - nabiliśmy kartę, której nie musieliśmy wyrabiać, bo użyczono nam w hostelu i pojechaliśmy w okolice dworca kolejowego. W okolicach dworca i pobliskiej stacji metra rozciąga się ogromne targowisko, na którym można znaleźć prawdopodobnie wszystko. Na samym dworcu dość mocno pilnuje się, żeby nie robić zdjęć, udało się jednak złapać jakiś pociąg:) Niedaleko, na opuszczonym peronie, znajduje się klimatyczny targ z warzywami, dochodząc do jego końca trafiliśmy na mało ciekawe miejsce, ale skrótem przedostaliśmy się pod stadion Dynama Tbilisi, o który koniecznie chciałem zahaczyć. Stadion wydawał się zamknięty, ale udało się odnaleźć otwartą bramkę i zrobić parę zdjęć, przy okazji pałaszując pyszny placek z mięsem kupiony pod dworcem. Wychodząc ze stadionu, dość stanowczo zwrócił się do nas strażnik, więc chyba nie można jednak było łazić po stadionie, kiedy nic się na nim nie dzieje, ale na szczęście spotkanie nastąpiło po, a nie przed odwiedzinami trybun.
Wracając znów weszliśmy między stragany, naprawdę ciasno ułożone, oferujące ciuchy, zegarki, parasolki, zabawki, w zasadzie tak jak wspomniałem - wszystko. Bliżej stacji metra znów warzywa i owoce, swoje utwory grali Indianie z Peru ( w zasadzie nie wiem czy z Peru, ale wiadomo o jaką muzykę mi chodzi:). Można też było sobie wyczyścić buty, zważyć się za parę groszy, oczywiście zjeść i wypić, a pomiędzy tym wszystkim żebracy, bezdomni i najubożsi kupcy - nieraz z kilkoma kwiatkami sprzedawanymi z ręki czy dwoma, trzema przedmiotami niewiadomego przeznaczenia. Jednym słowem kolorowy jarmark, na który warto przyjść, zamiast biegać po markecie czy galerii handlowej, która nie będzie się wiele różnic od tej, którą znamy z kraju.

Wróciliśmy metrem na stację blisko centrum i od razu wjechaliśmy wagonikiem na twierdzę. Widok rozciąga się niemal na całe miasto, oczywiście najlepiej widać katedrę, ale odnajdziemy też kolejne kościoły po drugiej stronie rzeki, patrząc bardziej na prawo z góry widać łaźnie, a za plecami rozciąga się ogród botaniczny. Sama twierdza wrażenia na mnie nie zrobiła, podobnie jak wielka statua, spoglądająca na miasto z pucharem i mieczem w rękach. Wracając rzuciliśmy tylko okiem na wspomniane łaźnie (znów remonty) i z powrotem zanurzyliśmy się w wąskie uliczki, odwiedzone co nie co już trochę wieczorem. Na trasie znalazła się m.in synagoga i kościół w którym odbywał się ślub, będąc niebywała atrakcją dla turystów - również z Polski z tego co było słychać. Wokół oczywiście przyciągają wszystkich liczne restauracje i ogródki piwne, ale jak na początek września jakiś niebywały ruch nie panował. Doszliśmy w końcu do jednej z głównych ulic miasta i po krótkiej przerwie na posiłek, przeszliśmy ją zgodnie z przewodnikiem, ponieważ znajduje się wzdłuż niej sporo budynków rządowych (również jest to miejsce tzw. różanej rewolucji), opera, muzea itp. Co jakiś czas widać robotników i oczywiście wszędobylskie rusztowania i siatki. Nawet kończąc spacer tą ulicą, wychodziliśmy po świeżej nawierzchni klucząc między pracownikami. Na koniec jeszcze rzut oka na cyrk - taki zbudowany na stałe w niewielkim parku i powoli wróciliśmy do metra, ponieważ dzień dość szybko się skończył. Na pewno można więcej czasu poświęcić na Tbilisi, ale na tą chwilę - bynajmniej dla mnie starczyło. Już w pobliżu hostelu, kupiliśmy na straganach warzywa, które znów jakimś trafem, podrożały w rękach sprzedawców. Liczyłem, ze dzięki temu, zupa będzie smaczniejsza, jednak przesoliłem ją znalezioną w hostelowej szafce polską Vegetą:)

3 września
Rankiem zgodnie z instrukcjami od razu pojechaliśmy na metro, a potem na stację marszrutek jadących w kierunku wschodnim. Przyszedł czas na spróbowanie kachetyjskiego wina...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Premyslav
Przemek Wozniak
zwiedził 23.5% świata (47 państw)
Zasoby: 385 wpisów385 74 komentarze74 128 zdjęć128 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
05.03.2024 - 13.03.2024
 
 
06.10.2023 - 06.10.2023
 
 
15.01.2022 - 15.01.2022