Kartka z napisem miejscowości Mus, która miała być po drodze niewiele się przydała. Okazało się, że kierowca tira jedzie daleko, przy okazji nad jeziorem Van! Radość wielka, a przy okazji świetna szeroka trasa i wygodna kabina ciężarówki. Za nami jadą dwaj inni koledzy kierowcy, wszyscy to Kurdowie, jak więc nie sądzić, że wpadliśmy w "kurdyjskie łapy" :) Na wioskach widzieliśmy co prawda kilka opancerzonych wozów, a policji wszędzie było pod dostatkiem, ale uspokajam - z PKK do czynienia nie mieliśmy. Dziś stwierdzam, że mogło być to nowe, ciekawe doświadczenie, ale wtedy jakoś nie liczyłem na to. Nasza tirowa załoga po drodze zatrzymała się na jakiejś maleńkiej wiosce, ale był to kolejny przyjazny gest, bo pytając o możliwość skorzystania z wychodka (swoją drogą strasznie czysty - z wodą z maleńkiego kranu - tu się papieru nie używa!) przy okazji otrzymaliśmy poczęstunek i - a jakże -herbatę. Posiedzieliśmy chwilę w cieniu i nie obyło się bez pytań o facebook;)
Trasa nie była krótka, ale wczesnym popołudniem mogliśmy stanąć dumnie nad jeziorem Van. Nie zależało nam na konkretnej miejscowości, więc pojechaliśmy od Tatvanu - naszego początkowego, ewentualnego celu -dalej, aż do Adilcevaz. Kąpiel w jeziorze - nie do końca wspaniała, dno jest mało przyjemne, a woda wydaje się namydlona, pewnie od sodu. Największe jezioro słone w Turcji robi jednak wrażenie, a krajobraz jest piękny, szkoda tylko, że nawet tu, mimo braku bliskości wielkich metropolii - nie obędzie się od mini wysypiska śmieci wzdłuż brzegu.