Padło na Kosowo.. co prawda już byłem, ale sam byłem ciekawe jak się zmieniła Prishtina w ciągu roku...
Wyszliśmy z Shen Ghen i szybko dostaliśmy się do głównej trasy, a tam równie szybko złapaliśmy auto do Kukes, co było cudem stojąc przy głównej trasie na Tiranę. Tak więc bez przesiadek dotarliśmy bezpośrednio na wylotówkę na Kosowo. Samo Kukes nie było może ciekawe, ale okolica już dość kolorowa. Znajdowało się tu ciekawe jezioro i całkiem malownicze wzgórza.Turystyki wzmożonej brak, więc byliśmy atrakcją na ulicach miasteczka. Nad wspomnianym jeziorkiem trochę posiedzieliśmy, dopadły nas jakieś miejscowe dzieciaki, które najpierw się uśmiechały, potem chciały kasę, a na koniec wyzywały. Tak jak mówiłem upał dał nam popalić, a najbardziej na początek Karolinie, która miała już dość słońca, mnie dopadnie to trochę później...
Po paru godzinach łapaliśmy więc dalej, najpierw ciężarówką do granicy z Kosowem (tak na marginesie ciągnie się tu bardzo dobra droga, wybudowana całkiem niedawno, na pewno nie bez podtekstów politycznych). Na granicy miły strażnik zatrzymał nam auto ;) I już jechaliśmy do Proshtiny z Kosowarczykiem. Był dość dziwny, sporo gadał o polityce, pracował jako ktoś tam przy jakimś tam ministrze, nie zrozumiałem wszystkiego. Po drodze minęliśmy ciekawą miejscowość Prizren, na pewno ciekawszę niż stolica Kosowa.