Jak już wspomniałem na granicy sporo się działo i było to chyba najdziwniejsza przeprawa jaką do tej pory przeżyłem.
Szkodra też niewiele lepiej nas przywitała. Zaczęliśmy szukać miejsca na biwakowanie no i się zapuściliśmy w okolice jeziorka Szkoderskiego, przez jakieś osiedle. Pełno tu dzieciaków i podejrzanych typów. Szliśmy więc dalej, ale z kolei tu w oddali zauważyliśmy pożar, więc nie bardzo chcieliśmy się rozbijać w tamtym kierunku, bo nie wyglądało to bezpiecznie. Nad samym jeziorem wydawało się nawet fajnie, ale trochę obawiając się zadymienia, cofnęliśmy się w okolice wspomnianego osiedla. Zrobiło się już ciemno, co w słabo oświetlonej części Szkodry nie było zbyt miłe i w końcu zaryzykowaliśmy pytając właściciela niewielkiej kawiarni czy możemy rozbić się na jego trawniku. Miał ogrodzenie, które dawało poczucie bezpieczeństwa i płaski kawał trawy co było luksusem w tej okoliczności, bo zmęczenie dawało znać o sobie. Facet się zgodził - choć pewni nie byliśmy, ale coś tam po wlosku próbował brzdąkać;)
Po rozbiciu poszliśmy do niego na piwo, na co ten przybiegł z talerzem frytek i trzema zimnymi kosowski Pejami. Za piwo zapłaciliśmy niewiele, frytki pokazał nam gestami były w prezencie. Usatysfakcjonowani wzięliśmy następną kolejkę piwek, ale tym razem nasz gospodarz odmówił przyjęcia zapłaty! Mimo, że kilkukrotnie dawałem mu banknot, w końcu wepchnął mi go w kieszeń, co uznałem za koniec walki;) Przed pójściem spać otrzymaliśmy jeszcze po wodzie mineralnej, a rano po kawie... Przy kawie poznaliśmy jakiegoś Albańczyka, który polecał nam nadmorską miejscowość do której zdecydowaliśmy się udać.