W Żabljaku stoimy dość długo, ale jak już trafiamy stopa to do samego końca... Podwozi nas Rosjanin z Moskwy, który przyjechał sobie ot tak zobaczyć Jezioro Crne, bo normalnie stacjonuje z rodziną nad Adriatykiem gdzie sobie kupił - a co tam, niewielką działeczkę. Jedziemy przez Niksic i po drodze mijamy bardzo urokliwe Jezioro Slansko, nasz kierowca stwierdza, że 30km nie robi mu różnicy i podwozi nas do samego Herceg Novi gdzie umówiliśmy się z resztą grupy. Okazuje się, że beton schodzi tu niemal do samego morza i za plażą z innej substancji trzeba trochę pobiegać, a w samym morzu tyle kamlotów, że nie wyjdziesz o własnych siłach :D Ludzi sporo, pogoda piękna, a klimat zupełnie inny, a przecież wcale tak daleko nie ujechaliśmy. Oszalałem na punkcie fig prosto z drzewa i nie zważając na skutki żołądkowe - ostatecznie nic się nie stało - zeżarłem tego nawet sporo;)
Ceny są przystępne, wieczorem znów całą grupą spotykamy się na polu namiotowym. Następny dzień to takie typowe nadmorskie "nicnierobienie", a przez cały dzień, a nawet wieczorem jest już tak gorąco, że nie idzie spać. Podobno wg prognoz nadciągała znad Sahary tzw. "saharyjska gorączka" i mogło to być prawdą, bo nawet w Polsce wtedy było blisko 40` C. W nocy mimo, że wiał wiatr był tak obrzydliwie ciepły, że jak wiuchnął do namiotu, to szło się udusić.
Stąd cała grupą poza jedną dziewczyną wraca do kraju, a więc decydujemy się, że podejmiemy próbę jazdy we trójkę w kierunku Albanii. Temat Gruzji upadł na dobre, zresztą już po Gucy było to chyba jasne, a teraz gorączka już w ogóle zamknęła ten wątek. Sama miejscowość jako turystyczna - atrakcyjna ale za długo bym tu nie wysiedział. Po drodze mijaliśmy też znany Kotor z pięknym widokiem na fiord o tej samej nazwie. Jadąc w kierunku Albanii mijamy już z kolei niemniej znaną Budvę i Bar gdzie wysiadamy z autobusu (trasa zapchana turystami, zdecydowaliśmy podjechać te parędziesiąt km.