Trasa do następnej miejscowości wydaję się niemal obumarła, ale co jakiś czas coś jedzie i w końcu zabiera nas wesoły Czarnogórzec, który nie każe zapinać mi pasów - mówiąc "to wolny kraj! policja zatrzymuje tylko auta na obcych rejestracjach". Kiedy kierowca musi skręcić, nie chcą zostawiać nas na trasie, zatrzymuje niemal wymuszając to gestami kolejne auto;) i w ten sposób jesteśmy już w Żabljaku. Tutaj czeka na nas spora grupka z Polski, którą częściowo widzieliśmy w Gucy, a która podróżuje od Polski pociągami, autobusami itp, stosując jednak jak najtańsze połączenia więc busy, regionalne pociągi itp. Na polu namiotowym niedaleko tutejszej atrakcji - Jeziora Czarnego spotykamy zresztą więcej Polaków, żeby nie skłamać, na pewno większość wszystkich biwakujących! Pole kiedyś było ewidentnie pastwiskiem, ale teraz lepszym biznesem jest zbierając z zielonej trawki brzęczące euro - dla nas tanio, a dla właściciela i tak zysk, bo namiotów wejdzie tu sporo.
Na drugi dzień po odpoczynku, wybieramy się trochę w góry, ale nie jest to oczywiście jakaś wspinaczka wyczynowa. Wspomniana grupa już była wcześniej na polecanej trasie, więc już z nami nie idą. Jezioro jest bardzo malownicze, a na samej trasie też bardzo ładnie. Same szczyty do zdobycia bez sprzętu raczej trudne. Ciepło, ale powietrze daje oddychać, naprawdę warto tu wpaść, tym bardziej, że góry nie rozdeptane, szlaki słabo oznakowane, a ceny przystępne - coś jak w Polsce, ale w markecie, a nie w turystycznych miejscowościach. Po powrocie trochę odpoczywamy nad jeziorem, później całą grupą udajemy się popróbować miejscowych specjałów (kacamak rządzi!:)
Kolejny dzień to już kontynuacja trasy - tym razem nad Adriatyk.