Rano okazuje się, że przy trasie stoi konkurencja, której w ogóle sporo wcześniej już widziałem. Trafiamy jednak z parkingu TIRa do Budapesztu i omijamy w ten sposób naszych rywali. Kierowcą jest sympatyczny Węgier, jednak niewiele się udaje pogadać, bo mówi tylko trochę po niemiecku, a węgierski jest dla mnie nadal wielką tajemnicą. Jednak udaje się trochę zrozumieć, Atilla chyba jest nazistą, choć się nie przyznaje, ale opowiada z radością o wizycie swojego kolegi nazisty w Auschwitz krzyczącego "sieg heil" w tłumie turystów. Brzmi mało prawdopodobnie, ale fascynacja naszego kierowcy trochę mnie przeraża. Atilla też lubi podróże i kiedyś zrobił bardzo fajną trase na motorach z przyjaciółmi dookoła Bałtyku. Zostawia nas na stacji pod Budapesztem, gdzie - a jakże, znów mamy konkurencję. Jednak idziemy trochę dalej i łapiemy zwariowanego kierowcę busa, który obiecuje nas wywieźć na wylotówkę w kierunku Serbii. Po małym rajdzie po mieście rzeczywiście tak się dzieje, ale stoimy na samym środku ruchliwej trasy bez możliwości zatrzymania się... Pięknie.
Na szczęście niedaleko jest zjazd od strony wschodniej i na jeszcze większe szczęście zatrzymuje się chłopak jadący do Szeged, a więc już bardzo blisko Serbii.