Jeszcze tylko szybki posiłek z i zahaczając po drodze stadion miejscowego klubu udaje się na wylotówkę. Ruch duży więc mam nadzieję na szybki transport. Stoję... dwie minuty, może mniej. Bodajże piąte auto się zatrzymuje, a kierowca jedzie do Budapesztu! Inżynier z Braszowa oprócz ojczystego języka mówi po niemiecku i węgiersku. Długich dialogów nie prowadzimy, ale siedzę zadowolony, bo jest upał, a ja nie stoję przy trasie, a poza tym dojadę aż do Aradu. Tamtędy bowiem jedzie mój kierowca, a ja nadal wierzę, że w Oradei mam nocleg. Jedziemy przez kolejne miasteczka, o których czasem słyszę kilka zdań w niemiecko-angielskiej wersji. Trasa jest malownicza i warto by było tu zostać na jakiś czas. Przy drodze stoją inni autostopowicze. To niemal tradycja narodowa, jak się okazuje miejscowi wykorzystują ten transport jako uzupełnienie komunikacji. Po ponad pięciu godzinach docieramy do Aradu. Przejechałem więc naraz niemal 350 km. Teraz jednak muszę się jeszcze dostać do odległej o 110 km Oradei, a pogoda znów nie jest łaskawa i powoli się ściemnia. Ach, szkoda, że nie reagowałem, że umówiona ze mną dziewczyna z Oradei nie odpisuje na sms i nie pojechałem od razu do Budapesztu. Byłbym tam jak się później okazuje dobre 12 godzin wcześniej!