Geoblog.pl    Premyslav    Podróże    Od samolotu do autostopu czyli Bułgaria i nie tylko    To już Rumunia!
Zwiń mapę
2010
08
maj

To już Rumunia!

 
Rumunia
Rumunia, Bucureşti
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2376 km
 
Po drodze sprawdzam autobus do Bukaresztu ale nic nie jedzie w tej chwili, jakiś taksówkarz stara mnie przekonać, że ma dziś dla mnie specjalną promocję za jedyne 100PLN. Dziękuje i ruszam na trasę, panuje upał jak w Polsce w środku lata. Przy trasie niewiele osób, ot ktoś na stacji benzynowej, ktoś wymienia olej, spotykam też dwie prostytutki w podeszłym już mocno wieku. Idę powoli wzdłuż drogi machając kartką z napisem Bukareszt. Ruch umiarkowany, ale nic się nie dzieje. Po pół godziny jednak łapię Golfa w słabym stanie z dwoma Rumunami w środku. Jest problem w komunikacji, ale w końcu ruszamy do Bukaresztu. Ta trasa pozostanie w mojej pamięci na długo. Pędzący – jak na ten samochód 180 km/h, wszędzie pełno martwych potrąconych zwierząt i jeszcze celnik zagadujący do mnie po polsku „dzień dobry, gdzie jedziecie” :). Kolega z Golfa ubrany na sportowo, z tego co rozumiem wraca z pracy w Bułgarii. Podwozi mnie aż pod sam dworzec kolejowy, co mi jest bardzo na rękę. Daję mu za to bezinteresownie 10PLN na papierosy, choć nic nie wołał. Ale w końcu mnie nie zabił, więc muszę to jakoś wyrazić:) Na dworcu, jak to w stolicy – ogromny gwar, taksówkarze z propozycjami nie do odrzucenia itd. Ja jednak czekam za miejscowymi. Otóż bowiem w Bukareszcie, udało mi się namierzyć (mam nadzieję) darmowy nocleg przez hospitality. Czekam około godziny w kawiarni rozmawiając z młodym barmanem. Uprzejmy człowiek nie ma wielu klientów, więc trochę opowiada mi o mieście. Drugim i ostatnim klientem w tym lokalu jest przezabawny Japończyk, który nawet nie umie angielskiego na moim poziomie:) Poza tym wypił już o jednego Ursusa (miejscowe piwo) za dużo.
W końcu zjawiają się dwie dziewczyny. Jedziemy autobusem miejskim dość daleko, na osiedle wielkich bloków. Mieszkanie zamieszkują trzy studentki, jest czysto i przyjemnie, będę spał na wygodnym materacu. Po zmyciu brudu z trasy i pierwszych nieśmiałych rozmowach ruszamy z powrotem do centrum. Tymczasem się ściemniło i Bukareszt od razu sprawia na mnie wielkie wrażenie. Nazwałbym to: „miasto traffic”, wszyscy pędza na złamanie karku, nikt nikomu nie ustępuje, przeciwne pasy dzielą kolczatki bezpieczeństwa, a sygnał klaksonu jest niemal nie ustający. Nie wiem jak radzą sobie w tym wszystkim niedzielni kierowcy lub osoby, które jadą tu pierwszy raz. Dziewczyny pokazują mi najciekawsze miejsca w centrum oraz prowadzą do miejsca, gdzie nie wiedzieć czemu odbywa się „dzień polski”. Jest 9 maja i nie mam pojęcia skąd ta tradycja i trochę mi głupio, że nie umiem tego wytłumaczyć. Potem zagłębiamy się w gwar kawiarenek i restauracji w centrum. Tłok jaki tu panuje jest nie do opisania. Praktycznie trzeba krzyczeć, żeby rozmawiać, można też zapomnieć o wolnym miejscu. Jest to spowodowane głównie tym, że bukareszteńska starówka jest bardzo mała. Prawdopodobnie to zasługa Caucescu, który miał inne plany wobec tego miasta. Po spacerze polegającym na przeciskaniu się wśród ogródków piwnych przed restauracjami, zjadamy coś z miejscowego fast fooda i w końcu siadamy w mniej obleganych barach orientalnych. Główna atrakcją podobnie jak u nas jest tu fajka wodna. Wypijamy po piwie, krótko rozmawiając, jednak przy angielskim dziewczyn idzie już mi gorzej, niż np. z podobnymi akcentami jak ja hostelarzami :) Wracamy taksówką na wspomniane osiedle, jestem skonany.

Już w nocy zaczyna padać. I pada tak praktycznie pół dnia. Nie chcę się wychodzić z domu, w końcu dziewczyny uzbrajają mnie w mapę sugerując jednocześnie, że dziś mam radzić sobie sam. Wcześniej decyduje, że dalej ruszam jutro rano. Na nocny pociąg przez Rumunię już nie bardzo mnie stać, a chcę dalej próbować stopa pokrzepiony wczorajszym dniem. Postanawiam jednak już dziś kupić bilet na najwcześniejszy pociąg do Braszowa. Potem będzie już tylko autostop. Obchodzę jeszcze kilka razy dworzec, potem idę zgodnie z mapą ku łukowi triumfalnemu, podobnemu do tego paryskiego, ale chyba znacznie mniejszego. Droga wiedzie przez jedną z najładniejszych ulic w stolicy Rumunii, przy której znajdują się ambasady itp. Przestaje padać, postanawiam iść jeszcze dalej tą ulicą aby obejrzeć znajdujący się tam wg mapy stadion. Niedaleko stoi również charakterystyczna cerkiew, bo z zielonymi kopułami. Stadion zaś okazuje się całym kompleksem lekkoatletycznym, obok mniejszy stadion rugby. Nic ciekawego, liczyłem, że to stadion piłkarski. Wracam tramwajem znów w okolice Gara de Nord (dworzec). Teraz pora wypróbować miejscowe metro. Docieram w ten sposób na kolejny stadion, znanej drużyny Dinamo Bukareszt. Chcę też zajrzeć na obiekt Steauy ale nie uda mi się to, choć jak się później od dziewczyn nie był on daleko.
Wracam ze stadionu pieszo ulicą … Polską :) do centrum. Oglądam jeszcze raz widziane wczoraj obiekty po zmroku. Wrażenie jest jakby mniejsze. Starówka jest niemal opustoszała, a niektóre kamienice wyglądają okropnie. Widać, że jest to miejsce tylko dla interesu barowo-gastronomicznego, miejscami odrestaurowane, w innych miejscach strasznie zaniedbane. Przy jednej z głównych ulic pewien Cygan (mówią tu na nich Gibbsy) wciska mi gueide o Bukareszcie sprzed dwóch miesięcy. Nalega o więcej pieniędzy, prosi, wciska na siłę kolorowe gazety. W końcu daje mu ok. 5PLN za co usłyszę, że jestem dobrym człowiekiem. No cóż, dość atrakcyjna cena :) Kontynuuje wędrówkę przez polecany przez dziewczyny budynek parlamentu. Jest to drugi po Pentagonie budynek pełniący taką funkcję na świecie pod względem kubatury. Mijam kilka, a może kilkanaście wałęsających się psów i rzeczywiście... Robi wrażenie, obchodzę cały obiekt dookoła i znów zaczyna padać... Powoli więc wracam na autobus, tym bardziej, że dzień był dla mnie dość krótki i już powoli się kończy. A wszystko przez aurę na którą nie mogłem narzekać w nie tak odległej Bułgarii. „Kończy” mi się mapa, bo obejmuje ona głównie centrum. Ale jakoś odnajduje linię autobusową, po drodze odwiedzam jeszcze market. Dziewczyny poczęstowały mnie śniadaniem, więc chcę się odwdzięczyć i kupuje coś na kolację. W końcu i tak spałem dwie nocy za darmochę. Tego wieczoru jeszcze długo rozmawiamy o swoich przyzwyczajeniach narodowych, trochę o geografii i historii naszych państwa. Pytają mnie np. o traktowanie w Polsce czarnych, Cyganów czy homoseksualistów :) Dzięki dobrej atmosferze w ogóle nie przejmuję się jutrzejszym dniem, tym bardziej, że w miejscowości Oradea mam zapewniony (?) kolejny taki nocleg. Już teraz wyjazd oceniam za udany, choć jeszcze nie wiem co mnie czeka.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Premyslav
Przemek Wozniak
zwiedził 23.5% świata (47 państw)
Zasoby: 385 wpisów385 74 komentarze74 128 zdjęć128 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
05.03.2024 - 13.03.2024
 
 
06.10.2023 - 06.10.2023
 
 
15.01.2022 - 15.01.2022