Wstaje wcześnie, przed wszystkimi i ruszam na wylotówkę. Mam zamiar dostać się do Ruse – granicy bułgarsko-rumuńskiej, a następnie jeszcze dziś dotrzeć do Bukaresztu. Początki są trudne, napisana w dwóch językach kartka RUSE/PYCE nie robi wrażenia przez ponad godzinę. Zaczynają się rozmyślania, czy aby nie jestem już za stary na takie przygody. Daje sobie kwadrans i postanawiam wrócić na dworzec autobusowy. Ale w tej chwili zatrzymuje się młody Bułgar. Mówi po angielsku, jadę do Ruse! Droga mija nam na rozmowie – jego płynnej, mojej jąkającej się. Mówimy o wszystkim, trochę o Bułgarii i o Polsce, o piwie i pracy, o moich podróżach i jego weekendach w centralnej Bułgarii. Naprawdę sympatyczny człowiek, droga mija nam szybko mimo że musimy zrobić cały objazd z powodu groźnego wypadku na drodze. Wjeżdżamy do centrum Ruse, chłopak pokazuje mi miasto, potem spotykamy się z jego dziewczyną. Siadamy w restauracji, a po wszystkim płaci za mój rachunek twierdząc, że jestem jego gościem (!). Oczywiście życzy mi powodzenia, a ja ruszam dalej wychodząc pieszo z miasta.