Mam kilka godzin dla Skopje toteż po przyjeździe natychmiast ruszam w kierunku centrum, ponownie odmawiając taksówkarzowi. Skopje wydaję się mieszanką w skali czasowej. Nowoczesne budynki stoją obok tych pamiętających Jugosławię, a wśród nich dodatkowo kryją się prawdziwe zabytki. Piękny jest jeden z mostów na Vardarze z niesamowicie silnym nurtem rzeki w pobliżu. Tuż obok znajduję się główny plac miasta. Widać z niego, jak zresztą z każdego niemal miejsca w stolicy krzyż na wzgórzu, oświetlony w nocy. To ważny symbol Skopje. Wzdłuż Vardaru rozwinęły handel ogródki piwne i restauracje różnego rodzaju i jakości. Po drugiej stronie rzeki zaś zabytkowa, najstarsza część miasta, z wąskimi uliczkami, wszędobylskim zapachem kuchni, gwarnie, czysto i prawdziwie turystycznie. Tego zabrakło w Prisztinie i może dlatego tutaj turystów jest zdecydowanie więcej. Wzdłuż kolejnej ulicy rozłożyło się wielu handlarzy mających do sprzedania wszystko i nic, tak jak to znamy czasem z naszych targowisk. Jeszcze dalej typowy pchli targ, ze starymi książkami, jakimiś bezwartościowymi naczyniami, czy też monetami, mosiężnymi drobiazgami etc. Zatrzymuje się na moment i wybieram kilka monet. Sprzedawcy jak wszędzie w takim przypadku uśmiechnięci i mili. Jeden z nich dowiadując się, że jestem z Polski pokazuje mi ręką spadający samolot żartując coś w stylu „bad trip” po chwili dodając, że „to nie jest zabawne – przepraszam.” Wieść o katastrofie naszego samolotu prezydenckiego dotarła wszędzie, więc i tutaj pierwszy lepszy napotkany człowiek o niej słyszał. Spoglądam na zegarek i wracam powoli na dworzec, Skopje pozostawia po sobie dobre wrażenie. Znów muszę zgłosić się do informacji przed odjazdem i rozmyślając nad dalszymi planami zasiadam w autobusie. Po drodze mijamy znów Kumanowo, w świetle dziennym wygląda ono dość nieprzyjemnie, brudno, pełne przestarzałych elementów, z dziećmi biegającymi boso po ulicach. Być może to taka prowincja dla Skopje, wszak większych miejscowości dużo nie ma, a i odległość od stolicy jest niewielka (ok.30km) Tym razem co mnie szokuje granice mijamy bardzo szybko, więc widać wszystko zależy od humoru celników. Po drodze stajemy na jakiś czas przy jednym z barów – sklepów i tym razem trasa trwa tylko 4,5 godziny. Fakt, że na granicy zmienia się strefa czasowa, może po prostu Bułgarzy odejmują godzinę co skraca trasę ;) - myślę, z przymrużeniem oka oczywiście.