Geoblog.pl    Premyslav    Podróże    Od samolotu do autostopu czyli Bułgaria i nie tylko    Ku Macedonii
Zwiń mapę
2010
04
maj

Ku Macedonii

 
Macedonia
Macedonia, Skopie
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1434 km
 
Na granicy jesteśmy dość szybko, zatrzymując się po drodze tylko w mieście Kjustendił. Ale właśnie dzięki celnikom tracimy ponad godzinę czasu, co rozwiązuje moją zagadkę – jeśli już granica, to dlaczego sześć godzin? Strażnik wyciąga nasze międzynarodowe towarzystwo na zewnątrz. Niezbyt skrupulatnie, ale po kolei sprawdza każdy bagaż, w zasadzie ograniczając się do włożenia dłoni raz z tej strony, raz z drugiej. To samo u Macedończyków. Czytałem, że te narody nie przepadają za sobą, a to z racji tego, że Bułgaria, podobnie jak Grecja nie uznaje takiego państwa jak Macedonia. Jest to oczywiście aspekt historyczny, gdyż region jakim była Macedonia to coś więcej niż dzisiejsze państwo o tej nazwie. Dlatego np. Grecy używają złośliwie określenia dla tego kraju „Skopijczycy”. Lepiej też nie używać przy nich nazwy Macedonia, bo co bardziej krewcy mogą nie zrozumieć naszej niewiedzy. Wróćmy na granicę, widać selekcję wśród pasażerów zastosowaną przez celników. Ja jako obywatel UE nie muszę się tłumaczyć, ale np. stojący obok mnie obywatel Kosowa jest sprawdzany dość skrupulatnie. Podobnie ma się sytuacja w stosunku bułgarscy celnicy – macedońscy podróżni, a za chwilę rewanż po stronie macedońskiej. W końcu jednak ruszamy, od razu Macedonia pokazuje co ma najlepsze. Góry, kręta droga, rzeka płynąca wzdłuż tej drogi... Przy zachodzącym słońcu obrazek ten przykuwa wzrok. Wszędzie widać pasące się owce, kozy, miejscami ktoś prowadzi osiołka. Różnorodność domów – od walących się chat po nowo wybudowane wille. Jedynym minusem tej otoczki, jest fakt, że jedziemy znacznie wolniej. Kiedy już zapada zmrok docieramy do Kumanova. Nie wiele widać z okna autobusu, ale nie jest to chyba interesujące miasto. Przekonam się o tym później.
W Skopje jesteśmy zgodnie z planem, a nawet chyba z piętnastominutowym opóźnieniem. Wysiadam trochę roztargniony, ale dworzec jest i tu bardzo przyjemny co pozwala zachować spokój. Nikt mnie nie dopada, nikt nie proponuje taxi, ot normalny dworzec europejski. Znajduje kantor i wymieniam pieniądze, kupuje bilet na jutro do Prisztiny, gdyż taki zamiar zrodził mi się gdzieś wczoraj. Ostatecznie rezygnuje z odwiedzin Serbii, będzie na następny raz... Do Kosowa chcę ruszyć jak najwcześniej więc kupuję bilet na szóstą rano, teraz pozostaje poszukać tylko hostelu, a Skopje zwiedzę jutro między powrotem z Prisztiny, a odjazdem autobusu powrotnego do Sofii. To co prawda szybki przegląd tych dwóch miast, ale jak się okaże wiele mnie nie ominie. Teraz szukam taksówki, podaję jedyny adres spisany z sieci z prawdopodobnie tanim hostelem. Kierowca niestety nie umie po angielsku, a w dodatku nie zna podobnej ulicy... Dzwoni do syna, z którym ja rozmawiam trochę po angielsku, a następnie tamten tłumaczy mu moje słowa. W końcu ruszamy wg niewielkiej mapy, którą mam przy sobie. W okolicach wskazanego punktu, ów taksówkarz dowiaduje się od kolegi po fachu, gdzie jest ta ulica i odwozi mnie pod hostel. Kończy naszą krótką znajomość sentencją, która brzmi mniej więcej „Masz 110 daj, nie masz daj 100, Ja Serb, Ty Polak, my przyjaciele” - prawdopodobnie w języku serbskim. Wcześniej bowiem dowiedziałem się, że mężczyzna ten pochodzi z Belgradu. Ów kwoty to oczywiście miejscowe macedońskie denary – dość niski przelicznik, trzeba się szybko orientować – 100 denarów to ok. 6PLN. Płacę więc niewiele – ok 7 PLN i żegnamy się. Niestety hostel okazuje się pełny, a dziewczyna nie potrafi mi wskazać innego. Wracam więc kilkaset metrów do miejsca gdzie stał pytany taksówkarz i tym razem już z podstawowym angielskim, udaję mi się dogadać. Dowozi mnie szybko w kolejne miejsce, tutaj płacę jeszcze mniej, bo ledwie 4 PLN. Za to niewielki hotel wita mnie dość wysoką kwotą w okolicach 100 PLN. Trochę sfrustrowany biorę ten pokój; co interesujące starsza kobieta mówi dobrze po angielsku. Za powyższą kwotę dostaję pokój jednoosobowy (!) jednak o standardzie mocno średnim, jest za to prywatnie i przyjemnie. I nie myślę tu wcale o tym, że podczas tej nocy za ścianą ktoś długo dobrze się bawił:) Wyskakuje jeszcze po piwko do sklepu, gdzie spotyka mnie niespodzianka. Oto nadal w Europie są miejsca gdzie panuje czasowa prohibicja. Po godzinie 21:00 alkoholu nie sprzedaje się. Nie wiem czy dotyczy to tylko takich małych sklepów jaki znalazłem w pobliżu noclegu, jednak właściciel jest mocno zdziwiony gdy pytam o piwo. Pokazuje na zegarek, potem jednak odsłania lodówkę zakrytą dużą blachą – czego wcześniej nie zauważyłem i sprzedaje dość szybko wymarzone przeze mnie piwo. Po całym dniu w upale chłód piwa i to zakazanego smakuje jeszcze lepiej :) Do tego prysznic i idę spać podekscytowany przeżyciami, wiedząc, że to dopiero początek.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Premyslav
Przemek Wozniak
zwiedził 23.5% świata (47 państw)
Zasoby: 385 wpisów385 74 komentarze74 128 zdjęć128 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
05.03.2024 - 13.03.2024
 
 
06.10.2023 - 06.10.2023
 
 
15.01.2022 - 15.01.2022