Po powrocie pogoda się trochę psuje, co mnie niezmiernie cieszy:) W końcu można odetchnąć świeżym powietrzem. Żanna poleciła nam kilka miejsc, ale nie na wszystko mamy czas, bo jutro chcemy jechać dalej. Decydujemy się więc na ruiny miasta Chersonez, które otaczają wspaniała cerkiew na brzegu Morza Czarnego, który w tym miejscu jest skalisty i bardzo wysoki. Cudowne miejsce, aż się nie chce stamtąd ruszać. Na kamienistej wąskiej plaży, ktoś grilluje przy ognisku:) My kręcimy się po skałkach i chyba nikt nie był niezadowolony z odwiedzin tego miejsca. Wszyscy są zmęczeni, więc wracamy do domu, ale namawiam Buraka na jeszcze jeden krótki spacer po mieście. Pogoda niestety nie dopisuje, ulewa zmywa ruch uliczny, więc jest pusto i nieciekawie. Jakiś czas tam jednak się kręcimy, tak, żeby nie zgubić drogi do domu. Zaglądamy do jakiejś dyskoteki, ale odpuszczamy, po drodze zatrzymuje nas jeszcze milicja, która nawet nie pyta gdzie idziemy tylko... sprawdza nam nadgarstki. Po północy jesteśmy już "na kwartirze". Jutro do Jałty!