Stary Pilzenec
Późnym popołudniem zjawiamy się u celu. Niewielka miejscowość, jakimi całe Czechy są usiane nie wygląda nadzwyczajnie, ale dość przyjemnie. Zakwaterowują nas w obskurnym hotelu i tu zaczynają się pierwsze niemiłe zaskoczenia. Mamy mieszkać – na razie – po czterech w pokoju wielkości porównywalnej do małej kuchni w bloku. Lodówka, szafa, stolik i cztery tapczany skutecznie zapełniają te niewielkie pomieszczenie. Trafiam dość przypadkowo do pokoju na dwóch pijaczków widzianych w autobusie i starszego mężczyznę - Mariana z Chełma. Niektórzy rzucają bagaż i wychodzą, inni już teraz zaczynają się kłócić, że nie to im obiecano i co to w ogóle znaczy. Na jedno piętro przypada osiem płyt grzewczych, w większości popsutych, działają chyba tylko dwie. Kible w opłakanym stanie, przynajmniej męski to jeden na całe piętro, wiecznie zapchany, prysznice podobnie, sprawny jest tylko jeden. Dla niektórych kąpiel jest tu niewyobrażalna. Mieszka tu kilku Polaków, których wygląd jest dość podejrzany. Jak się później okaże, jest to „mieszkanie” dla początkujących pracowników, kto się dobrze sprawuje i pracuje idzie na lepsze, kto pije i nie chodzi do pracy – zostaje tutaj. To zdradza główne zajęcia tych, którzy tu mieszkają. Wszystkim rządzi wielki Słowak, bardziej Cygan, który nie tylko ma gdzieś uwagi przyjezdnych, twierdząc, że wszystkiego dowiemy się na jutrzejszym zebraniu, ale jednocześnie przestrzega on przed paleniem papierosów w budynku, pijaństwem, hałasami po godz. 22 i innymi rzeczami. Od Polaków siedzących tu dłużej dowiemy się, że nikt tu nikogo nie upomina za złamanie regulaminu, tylko od razu przyjeżdża bliżej nie określona ekipa Cyganów i leje po mordach. Podobno wcześniej bywało tu i tak, że noże latały w powietrzu, a krew spływała po schodach. Teraz, żeby zapanował na dłużej porządek, przepisy wielkiego Cygana się zaostrzyły, o wszystkim donosi on też do pracodawców, żeby przypadkiem, ktoś nie dostał drugiej szansy. Nie wszyscy słuchają z trwogą, niektórzy już teraz szykują się na walkę z Cyganami, co nawet mnie trochę przeraża jak na pierwszy dzień. Wychodzę z chłopakami z pokoju na piwo, oboje mają na imię Piotr i mieszkają niedaleko Szczecina. Idzie też olbrzym Sławek – mieszka nad morzem. Wcześniej ktoś oznajmia, że na 5 rano mamy być gotowi przed naszym „hotelem pracowniczym”. Kilka osób od razu zwija się do domu, nie mając zamiaru spędzić ani jednej nocy w proponowanych warunkach. Inni zmęczeni podróżą idą się zdrzemnąć. Trochę martwi mnie fakt, że nie widzę ludzi których poznałem już nieco w autobusie. Ale za chwilę mam poznać kolejnych, więc chyba nie ma się czym przejmować.
Jedno piwo, drugie piwo
Około kilometra od wyjścia trafiamy na typowy czeski bar. Jak to w Czechach, tanie, a słabe piwko leje się tu litrami. Okazuje się, że przy jednym ze stolików siedzą kolejni Polacy, którzy dopiero co tu przyjechali, ale wcześniej przebywali oni w innych rejonach Czech, lub próbowali sił w innych agencjach i firmach. Przedstawiamy się, siadamy razem. Ten bar okazuje się przyjazny, bo w innym jak przestrzega Weronika, młoda dziewczyna, całkiem ładna, ale dość zaniedbana Polacy mają zakaz wstępu. To efekt niedawnej bijatyki między naszymi i Słowakami. Pochodzi z Górnego Śląska i ma niecałe 20 lat, jej partner Mietek jest dużo starszy. Jak mówią, sporo już zjeździli Czechy. Mówią gdzie warto, a gdzie nie ma co jechać. Rozkręcają się coraz bardziej i zaczynają o tym gdzie łatwo coś ukraść, jak założyć konto debetowe w banku i nie oddać debetu, gdzie są najlepsze promocje w marketach itd. Trzecią osobą jest najmniej mówiący do tej pory starszy mężczyzna – Radek ze Śląska. Pełni on funkcję najstarszego przy stole, więc wypytuje – a Ty skąd, a czemu przyjechałeś itd. Tak za chwilę poznamy wszystkich po trochu. Kiedy dochodzi do mnie i dowiadują się, że jestem studentem, w dodatku na nikogo nie muszę robić, machają tylko ręką. To Ty tu możesz pracować – wniosek. Jeden z Piotrków mówi o dziecku, Mietek wspomina, że samych alimentów z odsetkami ma ze 100 tysięcy, a gdzie tu kredyty itp. Weronika o domu mówi bardzo niepochlebnie, matkę wulgarnie obraża, mówi, że wyrzuciła ją z domu. Wisi nad nią wyrok za pobicie, nie może i nie chce wcale wracać do kraju. Sławek opowiada, że pracował już w Norwegii i dobrze mu się tam żyło. Nawet bardzo dobrze, nie potrafi wytłumaczyć jednak dlaczego w takim razie zjechał do o wiele gorszych warunków czeskich... Mija kilka godzin, wypijamy jeszcze parę piw, kolejne bierzemy w plastikowych butelkach ze sobą. Każdy już trochę ma w czubie, ale nikt nie jest kompletnie pijany. Pamiętam, że mam wstać jutro na piątą o czym inni już chyba trochę zapomnieli. Po jak najcichszym wejściu do „Ubytovni” tak bowiem się mówi na tego typu hotele pracownicze w Czechach, wypijamy resztę piwa w pokoju Radka. Jest już dość późno kiedy kładę się spać, a potem dopiero wpadają obydwaj Piotrkowie. Jeden prosi mnie o obudzenie rano. Atmosfera dość wesoła, choć nie jestem zadowolony z tego towarzystwa. Cała impreza ma się dopiero jednak zacząć...
Panasonic Pilzno
Rano zjadam coś z przywiezionych zapasów, resztę starannie chowam. Trochę boję się o swoje rzeczy w tych warunkach, ale co zrobić. Przez kilka minut usiłuję dobudzić chłopaków. Co innego Marian, też jest już gotowy do wyjścia. W autobusie nie wszyscy jeszcze dobrze wytrzeźwieli. Na dodatek brakuje miejsc i niektórzy będą stać. Nie czuje się najlepiej, ale taka jest nauczka za nieostrożność w dawkowaniu alkoholu. Siadam koło nieznanej mi do tej pory dziewczyny. Jolka z lubuskiego, chce tu jak po chwili rozmowy wyjawia zarobić tyle, żeby ten tysiąc miesięcznie odłożyć. Uśmiecham się, nie mówiąc nic, bo zdaję sobie sprawę, że to będzie mało prawdopodobne. Jedziemy do Pilzna, około godz. 6 wyrzucają nas pod jedną z bram Panasonica. Głodni, niektórzy skacowani, inni po prostu zmęczeni. Czekamy tak z dwie godziny, albo i więcej. Rozmawiam to tu, to tam z kilkoma osobami. Przychodzi koordynator Petr – Słowak. Wyjaśnia warunki pracy, są pierwsze zgrzyty. Niektórym obiecano o wiele więcej niż np. mnie na rozmowach wstępnych gdzieś tam w kraju. Ja się w ogóle dziwię, że takie się odbywały. Ludzie zaczynają przeklinać, na rzeczywistość, która po raz drugi od momentu kiedy zobaczyli swoje tymczasowe mieszkanie ich niemiło zaskakuje. Nie jestem pewien, ale chyba kilka osób znów się wycofuje. Dopiero coś po godzinie dziewiątej wpuszczają nas na teren zakładu. Każdy pokazuje dowód na wejściu i prowadzą nas do małej sali. Piotrkowie umęczeni kacem oddalili się tymczasem gdzieś do sklepu po coś do picia. Ten błąd będzie ich kosztował końcem kariery jeszcze zanim wejdą na teren zakładu.
W środku jak w każdym większym zakładzie przemysłowym. Nie da się nie zauważyć charakterystycznych kombinezonów. Zadziwia duża ilość przedstawicieli rasy żółtej wśród pracowników – najprawdopodobniej w większości Wietnamczyków. Idziemy do niewielkiej salki gdzie razem jest nas około pięćdziesiątki. Czekamy dość długo na instruktora. Całe zadanie kwalifikacyjne, które nas tu czeka polega na wkręceniu czterech niewielkich śrubek wkrętarką automatyczna w cztery otwory w czasie mniejszym niż 20 sekund. Zaczynamy ćwiczyć, przy moim stoliku Mietek kłóci się z Weroniką, która ma problemy z trzęsącymi się dłońmi, „Ty jebana alkoholiczko, narkomanko, nawet tego nie potrafisz, nigdzie nie będziesz pracować” - Mietek stawia sprawę jasno, widząc, że ta nie daje rady i chce rzucić w cholerę dręczące zadanie. Radek przygląda się z boku, ja chciałem początkowo ich uspokoić, ale stwierdzam, że to nie moja sprawa. W końcu Weronika próbuje dalej. Ogólnie na sali sporo śmiechów, wiele osób zastanawia się co stało się z Piotrkami, w końcu na pewno coś się wydarzyło, że do nas nie dotarli. Nie jest to jednak przejmowanie się ich losem, a raczej nasileniem humoru, który dopisuje po długim oczekiwaniu. W końcu kolejne osoby podejmują już próby „na czas”, większość nie ma problemu, ja też, udaje się nawet Weronice, która cieszy się ze zdania testu jak małe dziecko. Kilka osób przekracza wspomniane 20 sekund, ale poprawią się za drugim – trzecim razem. Wszyscy mają być przyjęci. Widocznie potrzeba siły roboczej jest duża, ludzie jednak nie w pełni są zadowoleni z wizji wkręcania śrubek przez osiem i więcej godzin dziennie, tak ma bowiem wyglądać nasze tutejsze zajęcie.
Zebranie
Po wszystkim idziemy do sali biurowej, w której spotykamy się z naszym koordynatorem ze Słowacji. Przedstawia nam podstawowe warunki pracy. Większość ludzi zaczyna kłótnie. Niektórzy wychodzą, czują się oszukani. Myśleli, że zarobią w Czechach i dwukrotnie więcej niż mówi nam Petr, więc nie dziwię się ich frustracji. Grupa jest naprawdę różnorodna, teraz mogę się im przyjrzeć bliżej. Jest na to sporo czasu, bo kłótnie nie ustają. Starszy mężczyzna szczególnie jest oburzony na warunki mieszkaniowe. Kiedy Petr sugeruje, że musi sprawdzić, kto z nas to pijak, a kto pracownik, mężczyzna ten niemal wykrzykuje „Od dwudziestu lat nie piłem alkoholu!” co wzbudza ogólny wybuch śmiechu na sali. Petr musi się odkryć, żeby uspokoić grupę. Mówi, że kto będzie dobrze się spisywał, już za tydzień – dwa zostanie przeniesiony do lepszej kwatery. Także większe zarobki są możliwe. Dyskusje trwają jednak nadal. Co więcej wiele trudności sprawia wypełnienie prostych formularzy. W pewnym momencie wściekły już Petr mówi, że łatwiej było z Wietnamczykami, których sprowadzają tu masowo do pracy. W międzyczasie Sławek wychodzi z partnerką nie mogąc wytrzymać napięcia, zresztą niby właśnie otrzymał telefon z ofertą pracy w Mlada Boleslav i żegna nas...Po bodajże dwóch godzinach kiedy w końcu udaje się dojść do ładu, następnym etapem jest wydawanie odzieży pracowniczej, a także wyrobienie identyfikatora ze zdjęciem. Po tym jesteśmy już wolni. Wychodzimy z zakładu, niektórzy wracają do Starego Pilzenca od razu, inni krążą jeszcze po mieście. Ja z innym młodym chłopakiem udaję się do pobliskiego marketu. Wydaje mi się, że to spokojny gość, ale niestety nie będzie mi dane z nim pracować. Po jakimś czasie wracamy do „domu”
Radek
Staram się „kupić” bardziej obeznanego w sytuacji. W tym celu zagaduje Radka czy idzie wypić po piwku. Ten mówi, że nie ma kasy, na co ja odpowiadam, że nie pytam czy ma kasę tylko czy idzie na piwo. Kupiony. Po drodze opowiada mi o sobie, że pracował w kilku miejscach, że tam go wyrzucili, a tam zrezygnował sam. Na pytanie czemu nie wyjedzie do innego kraju, gdzie są większe zarobki odpowiada, że tu mu się podoba. Spotykam go jak się później okaże w jednym z bardziej trzeźwych okresów jego życia. Kiedyś był górnikiem w jednej ze śląskich kopalń, w Polsce ma tylko siostrę. Mówimy chwilę o Panasonicu... I to wystarcza. Oboje decydujemy, że robota szału nie robi, a że jutrzejszy dzień jest wolny postanawiamy ruszyć od rana szukać innego zajęcia. Cieszę się, bo wydaje mi się w tym momencie, że Radek ogarnia sytuację, a do tego zna Pilzno i możliwości innych prac. W tym momencie widzimy Piotrków! Udało im się trafić tu z powrotem, ale pociągiem na gapę, do tego mają wypchaną reklamówkę kosmetykami. Z pewnością kupili je po atrakcyjnej cenie w markecie... Witamy się, sprzedają kosmetyki po super cenie barmanowi, wcześniej obdarowywując nas po jednej sztuce. Mówią wprost, że zostali wyrzuceni. Nie mają już wejścia na nasz hotel pracowniczy. Radek po zastanowieniu się obiecuje pomóc, ale jutro rano. Po namyśle jednak stwierdza, że zaryzykuje i spróbuje wprowadzić ich dziś na nocleg. Wracamy po czasie na nocleg. Chłopaki zostawiają bagaże w krzakach, a sami z powodzeniem przedostają się na nocleg. Rano mają się szybko zwinąć do Pilzna, a my ich już poszukamy w okolicach dworca...
Presente
Kolejny dzień jest gorący. Jedziemy razem do Pilzna z Radkiem pociągiem. Z nami w innych sprawach – Weronika z Mietkiem. Chłopaki już czekają przy sąsiadującym z dworcem supermarkecie. Chwalą się zdobytymi właśnie mandatami. Okazało się, że próbowali wynieść markowy alkohol, a ten był oznaczony chipem i na kasie wpadli. Policja wlepiła im po 1000 koron mandatu i wypuściła. Ciekawy sposób karania, raczej nie dotknął chłopaków. Idziemy w czwórkę do innej agencji. Podobno jest najlepsza, jak mówi Radek. W innej po drodze zaglądamy na chwilę, ale okazuje się, że Polaków i Ukraińców nie zatrudniają... W Presente okazuję się, że praca jest i to od zaraz. Chłopaki wypełniają dokumenty i mają się stawić na rano pod firmą. Pojadą do Rakovnika i co więcej mają zarabiać lepiej niż my. Wszystko trochę trwa i Radek już wtedy chyba myśli o tym samym co ja. Uzgadniamy na boku, że też chcemy jechać. Nie ma najmniejszego problemu, podpisujemy papiery i też mamy stawić się rano. Jako, że musimy wrócić do Starego Pilzenca po bagaże, przyjedziemy rano. Chłopaki zaś mają przenocować pod wskazanym adresem w Pilznie. Całością zarządza Vasil, słowacki pracownik Presente, który wydaję się osobą w pełni zaufaną i profesjonalną...
Radek...
Rozstajemy się, a Radek ciągnie mnie na pocztę. Szuka placówki Western Union, aby siostra mogła przysłać mu pieniądze. Jest bowiem zupełnie goły. Po drodze spotykamy kilku żuli, co ciekawe Radek dobrze ich zna. Opowiada mi, że kiedyś pracował w Kladnie, ale policja zabrała mu prawo jazdy, jak jechał po paru piwach. Potem mówi też o rzekomym aucie czekającym na niego w tym mieście. Nigdy tego nie udowodni... Chcę teraz wyciągnąć pieniądze od siostry na okazyjne kupno auto do którego brakuje mu określonej kwoty. Niestety Western Union nie ma w śląskim mieście i plan spełza na niczym. Przynajmniej Radek nie jest w stanie wymyślić niczego nowego. Jakoś napomykam, że ja mam przy sobie kartę do polskiego konta. Ten nie posiada się z radości. Dzwonimy do siostry i ten podaje jej mój numer, pieniądze w drodze. Nagle pojawiają się Piotrkowie, którzy nie mogli znaleźć wspomnianego adresu. Postanawiają przespać się w wagonach kolejowych, tak żeby rano się spotkać.
Nocna ucieczka
Musimy wyjechać z Pilzenca pierwszym pociągiem, aby zdążyć na czas. Przenoszę bagaże do pokoju Radka, wiele osób już wyjechało. Krzysiek się właśnie pakuje, wszedł w konflikt ze Słowakami i kazali mu się wynosić. Ludzie są podłamani, ale niektórzy nie mają jednak zamiaru szybko dać za wygraną. Zachowuje się jakby nigdy nic, jakbyśmy jutro mieli iść razem do pracy. Trochę mi głupio, ale wierzę, że szczęście uśmiechnęło się dziś do mnie w Presente.
Wstajemy o w pół czwartej rano, długo przed pracownikami. Z trudem idę z bagażami dość spory kawałek do dworca. Kupujemy bilety, ale widzimy, że i tak, i tak nie zdążymy na czas. Poczekają... myślimy pozytywnie. I rzeczywiście, Piotrkowie czekają. Ale Vasil pojechał... Trochę się denerwujemy, ale Radek uspokaja, że poczekamy do otwarcia biura i wszystko się uda. Przez chwilę myślę, czy nie wracać do Pilzenca, ale Radek mnie przekonuje. Piotrkowie spali w wagonie z bezdomnymi, są pełni wrażeń po nocy. Oni akurat w ogóle się nie przejmują tematem. W biurze patrzą na nas trochę inaczej, Vasil wraca dopiero około południa ze zdziwieniem pytając co się wydarzyło. Mówi, że trzeba było zadzwonić (no tak, proste...). Ale na szczęście nie tracimy tej oferty. Tyle, że następny kurs do Rakovnika w poniedziałek, a mamy dopiero środę. Jest na to wyjście, poczekamy w hotelu pracowniczym, tam, gdzie mieli nocować Piotrkowie. Pięć dni bez pracy, to pięć dni wydatków, ale nie ma wyjścia. Odwozi nas Vasil, a nasz hotel okazuje się barakiem pełnym Cyganów. Jest też dwójka Polaków!
U Gjurciovej.
Barak nie prezentuje się najlepiej, ale po przejściach w Starym Pilzencu nie narzekam. Musimy się zmieścić w maleńkim pokoju, gdzie znajdują się dwa piętrowe łóżka i jedno zwykłe. Oprócz nas mieszka tu jeszcze młody Czech. Barak zamieszkanym jest w większości przez słowackich Cyganów. Bardzo szybko się nami interesują, np. w takiej kwestii, że mamy jedzenie, papierosy i kawę. Barak jest piętrowy i trzeba zejść niżej do jedynego prysznica. Kuchnie zastępuje nam maszynka na prąd w pokoju. Warunki są podłe, ale są darmowe, a w dodatku nie mamy wyjścia. Radek prosi Vasila o zaliczkę. Mimo wszystko dostajemy ją! Vasil pyta przy tym czy nie pijemy, na co oczywiście wszyscy się zarzekają, że nie. Robimy zupę, a właściwie jeden z Piotrków. Jest niezła, naprawdę niezła! Po wszystkim delektujemy się winem „Sladka dievca”, plastikowe obszerne opakowanie i atrakcyjna cena nie pozostawia złudzeń i chłopaki biorą solidny zapas. Pożyczona kasa szybko się kończy Piotrkom, bowiem 1000 koron od Vasila zostało podzielone po równo na wszystkich. Nikt nie wie, że ja nadal trzymam zapas gotówki, przecież nadal nie zarabiamy i zaliczki za nic nikt nie da. Czekamy na przelew dla Radka, ale to też jest wielka niewiadoma. Jednak chyba tylko ja się tym przejmuje. Chłopaki dość paradoksalnie poświęcają mi resztę swoich pieniędzy i papierosów, sądząc, że u mnie będzie najbezpieczniej. Paradoksalnie, bo wyciągają je jeszcze tego samego dnia doprowadzając mnie do białej gorączki.
Kolejne dni w baraku.
Do poniedziałku niewiele się zmienia. Chłopaki piją przez wszystkie dni na umór, a kiedy kasa się kończy znów kradną w markecie. Jeden z Piotrków znów wpada. Poznajemy dwie dziewczyny, młode Polki, które chyba uciekły z domu. Są zaniedbane i właśnie zostały wyrzucone z pracy i mieszkania. Tym chętniej przytulają się do nas na kilka godzin, żeby skorzystać z jedzenia czy picia. Myślą czy nie jechać z nami do pracy. Inni Polacy, ci z baraku to Rysiek, który także mocno pije, ale wydaje się najpracowitszym z całej barakowej ekipy. Inni bowiem pracują dwa dni, żeby przez pięć odpocząć. Marna z nich siła robocza, ale widocznie i tacy są tu potrzebni. Jedną z takich osób jest Ula. Po odprowadzeniu zaliczki zarobiła za ostatni miesiąc ok. 200zł... Pewnego dnia jest tak pijana, że inni wnoszą ją po schodach. Radek próbuje ją namówić na wyjazd z nami, co ma polepszyć jej sytuację, ale chyba nie ma zbyt na to ochoty. Pewnego dnia jedziemy z chłopakami na rynek Pilzna, gdzie odbywają się koncerty. Chłopaki nie są w stanie za dużo już zrobić i wstyd przy nich jak cholera. Wracamy czym prędzej na mój rozkaz „do domu”. Łapię szybko szacunek u tych ludzi, którzy okazuję się niestety nałogowymi alkoholikami. Wierzę ślepo, że wszystko się zmieni kiedy pójdziemy do pracy. Kiedy przychodzi przelew dla Radka kasa rozpływa się równie szybko, co zaliczka od Vasila. Na szczęście Radek oddaje mu pobrane pieniądze, co jest dobrą formą zaufania na później. Jeśli bowiem mieliśmy skądś pieniądze, to może nie jesteśmy tacy źli? Dni mijają, a i moje zapasy schowanej gotówki powoli się kurczą. Mam też nadal zapasy jedzenia, ale i one nie pozwalają już na wiele. W końcu nadchodzi dzień przejazdu do Rakovnika.