16 września
Niedziela. I niezbyt dobry początek dnia. Nie możemy nic złapać przez dobre dwie godziny, może więcej. Ale jak już łapiemy...
Najpierw kierowca osobówki mówi nam, że jedzie w okolice Belgradu, więc to już coś, ale w rozmowie wynika, że w nocy jedzie do Czech i to aż, pod polską granicę!!! Musi tam jechać, żeby kupić paralotnię, a nic bliżej nie ma czy coś w tym stylu. Jednak to dopiero za kilka godzin... Zaufaliśmy mu jednak, zostawiamy duży bagaż w aucie i koleją podjeżdżamy do Belgradu z miejscowości do której ten jechał. Umawiamy się na wieczorną godzinę pod galerią handlową, z nadzieją, że wszystko wypali.
W Belgradzie spędzamy więc sporą część dnia, oboje miasto już nieco znamy z wcześniejszych podróży, ale udajemy się m.in. na twierdzę i łazimy po centrum. Na koniec - wcinamy wymarzonego przez Dianę, kurczaka z grilla w niewielkim parku, wzbudzając wielkie zainteresowanie wszystkich okolicznych psów.
Kierowca zgodnie z umową przyjeżdża i ruszamy w długą nocną podróż, którą w zasadzie w większości przysypiamy. O świcie jesteśmy u celu... Trzeba przyznać, że podróż z Batumi do Polski odbyła się bardzo sprawnie, może z chwilowym zacięciem w Serbii... Ale ostatecznie dopisało tyle szczęścia, że nie ma co narzekać.