Kolejne 3 dni spędzamy na wsłuchiwaniu się rytmom trąbek i wszelkich innych instrumentów dętych. Festiwal przerasta moje oczekiwania, jest naprawdę sporo ludzi, a ilość Polaków zaskakuje podwójnie, większość w dodatku przyjechała tu stopem. Zdecydowanie przeważają ludzie młodzi, ale nie jest to regułą. Część mieszka w prywatnych kwaterach, jednak najpopularniejsze miejsce noclegu to bezpłatne olbrzymie pole namiotowe nad rzeką, na tyle płytką i leniwą, że już na pierwszy rzut oka silnie zaśmieconą przez przybyszów (festiwal trwa już trzeci dzień kiedy przyjeżdżamy)
Przy piwie i pljeskavicy (coś w rodzaju hamburgera, czasem bardzo smacznego, innym razem typowo przemielony pies z budą i łańcuchem) poznajemy wielu ciekawych ludzi, niektórzy z nich to stali bywalcy tutejszej imprezy i narzekają, że wiele się zmieniło na gorsze, że ceny stały się bardziej turystyczne no i turystów widać rzeczywiście często, jednak najwięcej jest przyjaźnie nastawionej, imprezowej młodzieży. Centralnym punktem miasteczka, jest pomnik trębacza, pod którym cały czas znajduje się mniejsza lub większa grupa ludzi. Wieczorami trębacz jest niemal oblężony, dochodzi do tego, że chwilami go nie widać, tak obsiadli go co bardziej sprawni jeszcze uczestnicy festiwalu. Są też chwile, które przypominają, jak Serbia kocha swój kraj, flagę, naród, jak bardzo jest chwilami nacjonalistyczna. Flagi widać wciąż, a momentami to właśnie patriotyczne, a czasem i fanatyczne okrzyki są właśnie wzniesione wokół wspomnianego pomnika trębacza. Nie brakuje oczywiście "Kosovo je srbja". Zaskakuje przyjazne nastawienie do Polaków, ale ktoś mi tłumaczy, że być może to nie tylko słowiańskie pokrewieństwo, ale i pamiętne zwycięstwo nad Turkami wypracowało ten szacunek do naszego kraju. Szkoda, że nie odwzajemniony, bo kilka dni w Serbii każe mi myśleć o tym kraju w pełni pozytywnie. Co prawda warunki jakie panują po zakończeniu festiwalu w okolicznych lasach, w rzece, na polu namiotowym są przerażające, a codziennie rano stara polewaczka, wręcz zmywa ulice miasteczka, ale przecież taki festiwal to nie okazja do poszanowania przyrody i zachowania czystości tylko zabawa w każdej godzinie, każdego dnia. Dosłownie, bo nad ranem, kiedy większość śpi, albo powoli o tym myśli, fakt, że Guca to czas zabawy przypominają trzy wystrzały z armaty, mnie bynajmniej obudziły, ale byli też tacy, których grom by nie ruszył :)