Jak zwykle wszystko odbyło się spontanicznie, 6 grudnia „robiłem za Mikołaja” w jednym z toruńskich hipermarketów. Chodząc po galerii zatrzymałem się przy stoisku z tzw. „tanią książką”. Po namyśle kupiłem jeden z mocno przecenionych, bo po prostu trochę już przedawnionych mini przewodników kieszonkowych. Traktował o Bułgarii, po przejrzeniu go po kilku dniach w domu, stwierdziłem – czemu nie? Zaczynam planować wyprawę do Bułgarii, może po drodze ktoś się znajdzie do wspólnej wycieczki, jeśli nie – w końcu spróbuje jak to być samemu w terenie na trochę większą skalę niż dotychczas, a co było moim marzeniem jeszcze w dzieciństwie. Chcę ruszyć częściowo autostopem, ale nie jestem pewien czy starczy mi samozaparcia. Dlatego szukam taniego biletu lotniczego, wiedząc, że jeśli go kupię i polecę – nie będzie wyjścia i będę musiał wrócić…W drugiej połowie stycznia kupuję bilet z datą – 3 maja. Wylot z Warszawy LOT-em. Od tej pory nie ma już odwrotu – zaczynam żyć wyjazdem, kompletuje mapy, wyszukuje niezbędne informacje, ale wszystko robię z umiarem – nigdy nie warto dopinać wszystkiego na ostatni guzik, można się udusić … Czas mija szybko, opracowuje wstępnie budżet plan, nie wiedząc jeszcze jak szybko runie w podróży, nikt nie jest chętny na wyjazd ze mną, więc wiem powoli, że wszystko będę dzielił na trasie przez 1. Szkoda, bo rok wcześniej podróżowałem udanie ze znajomymi na Płw. Krymski, rok wcześniej do Odessy… Ale i dobrze, bo szykuje się wielkie przetarcie, gdybym za jakiś czas miał możliwość spełnienia innych czekających w szufladkach mózgu marzeń… W kwietniu kończę pracę i po weekendzie majowym ruszam do Warszawy, staram się zostawić w domu wszelkie obawy, ale „wyglądają” za mną długo, a niektóre nawet starają się mnie dogonić Na próżno!