Poprzedniego dnia jestem jednak zmęczony po nocce na lotnisku. Szukam spiesznie hostelu i z trudem (mój angielski - o losie...) rezerwuję pokój. Pokojówka jednak mówi mi co akurat rozumiem, że pokój nie jest gotowy, więc jadę sobie kolejką do Bray i z powrotem. Po powrocie pokojówka mówi "... mógł Pan powiedzieć, że jest Pan z Polski to bym nie kazała czekać..." Jasne, Polaków tu pełno, ale sytuacja śmieszna:) Padnięty nie kręcę się długo po Dublinie. Śpię w 14 osobowym pokoju, w którym do późno klekocą Francuzi.
Tego dnia wstaje dość wcześnie, ale zamiast zagłębiać się w Dublin jadę pociągiem do Droghedy. To niedaleko, a mieścina okazuję się nawet ciekawa. Popołudniem znów jestem w stolicy Irlandii.
Zwiedzam centrum i słynne więzienie - Kilmainham. Jeżdżę obiema nitkami tramwajowymi. Siadam w pubie na oryginalnym Guinessie - pycha, ale drogo...
Późnym wieczorem... wracam na nocleg na lotnisko, bo powrót mam już rano. Podobnie jak po przylocie spokojnie kimam do odprawy.