Geoblog.pl    Premyslav    Podróże    Afryka    Jestem w domu i notatki z podróży
Zwiń mapę
2015
09
lis

Jestem w domu i notatki z podróży

 
Polska
Polska, Toruń
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11248 km
 
Z uwagi, że na szerszy opis i informacje praktyczne będzie trzeba nieco poczekać - aż nadrobie zaległości, zapraszam, na razie - do lektury notatek z podróży, które wrzucałem również na FB - wiem - brak polskich liter i tekstowe opisy emotikonek - przepraszam - oczywiście jest spowodowane to tym, że notatka często powstawała gdzieś na szybko w przydrożnej kafejce.

20 października
Najpierw jest uczucie owiniecia ciala, ciepla, mokra szmata. Potem zapach parowanych ziemniakow (jak u babci w dziecinstwie jak gotowala pyry dla kur), ten zapach nie mija. Jest 23:00, (w Polsce 1:00), a jest chyba z 30`C. Wiatrak w niewielkim pokoju pomaga, ale tylko tyle by nie zalac wyrka wlasnym potem. Malik - nasz gospodarz pomaga nam znalezc pare miejsc i poruszac sie po tym wiecznym balaganie. W sumie nawet dobrze, bo jak tylko zostajemy gdzies sami nagle mamy pieciu przewodnikow-ochotnikow na raz. Proba zoladka w postaci chleba z fasolem i ryzu z sosem z orzeszkow pozytywna - znaczy sie nic na razie nam nie jest. Ugryzl mnie jeden komar, mam nadzieje ze przezyje, szkoda owada... Na targu nad ocenem kupujemy miejscowe ryby i przyrzadzamy je u Malika - sa wysmienite, gorzej ze Malik zaprasza na kolacje chyba wszystkich znajomych z okolicy ktorzy dziela sie naszymi rybami
Emotikon grin
coz, chyba taki zwyczaj... Ceny tak jak myslalem sa mega zroznicowane, mozna zjesc cos za 1zl, a niektore towary sa znacznie drozsze niz w kraju... Tak sie zaczyna kolejna wyprawa, po 2 dniach doznan wiecej niz z ostatniego polrocza... chcialem dorzucic pare zdjec ale net jest tu wolny jak toczace sie w okol zycie...

22 października
Ciezko sie ukryc w tlumie, jak jestes tak bialy jak ja. Ludzie jednak nie sa zbyt nachalni. Ciezko o dobre zdjecie, wiekszosc nie lubi, nie chce, odmawia. Rano ruszamy sami, bez Malika, oczywiscie wtedy jestesmy latwiejszym celem, wiec wiele osob chce z nami pogadac. Trafiamy w ten sposob do malenkiej szkoly w blaszanej budce, gdzie siedzi 6 uczniow = na oko 7 latkow. Zostawiamy im nieco kredek ktore wzialem z Pepco w promocji
Emotikon wink
i zdjecia Torunia. Nauczyciel prosi o jakis drobny datek. Obok targ z rzemioslem, ceny podaja tak zawyzone jak sie tylko da, spokojnie mozna utargowac do 1/3 wartosci. Nawet jak juz cos kupisz, to chca ci sprzedac co wiecej, a jeden koles proponuje ze zamieni sie ze mna czyms na cos, co mam w plecaku
Emotikon grin
Nieco dalej jest farma oswojonych krokodyli. Krokodyle tez prosza o datek.Ogolnie wszyscy prosza o datek, bialodupcy musza przeciez miec jakies pieniadze....Ale czego sie bylo spodziewac. Pod znakiem zapytania stanal nasz wjazd do Mauretanii - Maurowie chca najwiekszy datek i podnidsli cene wizy z 50 na 120 euro...musimy to mocno przemyslec

23 października
Miejscowi nie umieja wymowic zadnej formy mojego imienia, wiec przedstawiam sie jako "Paka" jak to w niektorych srodowiskach na mnie mowia. Problem w tym, ze w jezyku wollof znaczy to "knife" i wcale nie taki do smarowania maselkiem chleba. Ogolnie jest jednak bezpiecznie, choc chodzenie ulicami po zmroku ma swoje uroki. Prezydent kraju zadbal jednak aby potencjalny przestepca przemyslal swoje poczynania. Wszystkie przewinienia moga byc surowo ukarane. Pierwszym napisem jaki widzisz na lotnisku jest Enjoy the Gambia, kolorowy neon po chwili sie zmienia jednak na kolejny, a ten glosi juz konkrety - Zero tolerancji dla wykorzystywania seksualnego nieletnich. Czaicie cos takiego na Okeciu?
Emotikon smile
Ciezko maja tez geje, ktorych prezydent obiecal osobiscie zabijac. Panuje islam, ale taki to islam jak u nas Zielone swiatki = ktos cos slyszal, ale malo kto wie z czym to powiazac, praktykujacych na ulicy jest niewielu.
Na targowisku panuje ogolny chaos. Niewielka dziewczynka wytyka mnie palcem i z usmiechem krzyczy - tubab! co w jezyku wollof znaczy po prostu "bialy" ... Kreca sie kaleki choc w porownaniu z Indiami to niemal sielanka, powykrecana przez polio dziewczynka prosi szeptem o 5 dalasi (ok.40groszy), za chwile facet z niezwykla egzema skory przemyka tuz za nami. Ciarki sa ale spodziewalem sie gorzej.
W nocy spadl deszcz, nie zadne pitu pitu tylko kilka godzin lania jak z wiadra. Oczywiscie wcale sie nie ochlodzilo. Nadal jest minimum 30`C a wilgotnosc pewnie ze 100... Pojechalismy pokarmic pare malp, ktore o dziwo prosily tylko o orzeszki, a nie o datek. Nagralem tam degustacje piwa, ktore niczym sie nie wyroznia ale jest jakas egzotyka.
Swoista przygoda jest podrozowanie zdezelowanymi, przeladowanymi busami. Rozne zapachy, rozni ludzie, biale ryje zaciekawiaja kazdego. Troche jestesmy jednak my Polacy poszkodowani, w koncu z koloniami nie mamy nic wspolnego, zysku z tego tym bardziej a postrzegaja nas jak bialyuch ludzi z Europy z kasa w kieszeni - nie podoba mi sie to. Kiedy poszlismy obejrzec narodowy stadion Gambii od razy wyciagneli od nas mala lapowke, tak samo na stoiskach z owocami, kto cwany liczy x3.. Taka Afryka nie jest fajna, ale w sumie w Albanii czy Gruzji bylo to samo... Pozdrawiam:)

24 października
Poplynelismy dzis na James Island, znana takze jako Kunta Kinte, ogolnie miejsce dosc konkretne bo byl to punkt przerzutowy niewolnikow, miejsce kazni dla miejscowych, pomnik martyrologii etc
Zaczepil nas mlody chlopak, ktory zostal naszym przewodnikiem...
Opowiadal bardzo rzetelenie o calej historii handlu niewolnikami, na wyspie sa jeszcze ruiny twierdzy w ktorej umierali lub gnili czarni z zachodniej Afryki. Mialem poczucie ze facet chce na nas wywrzec poczucie winy, tak to opowiadal, wiec w koncu uswiadomilem go ze moj kraj w czasach najwiekszych niewolniczych zniw nie istnial, bo sam zostal rozebrany, a obozy pracy byly u nas jeszcze 70 lat temu... Oczywiscie odpowiedzial ze rozumie, ale skasowal swoje, tak samo jak koles z lodki, pani z rzadu i pan od biletow ogolnie, a takze taksiarz - lacznie 5 oplat za bycie bialym.
Jednak przejdzmy do sedna. Plynela z nami mloda dziewczyna, ktora krecila sie nieopodal. Nie wiedzielismy po co, zakladalsmy ze to kolejny datkobiorca. W koncu nasz przewodnik, mily chlopak notabene odpalil do mnie na boku - czy... chcialbym ta dziewczyne, mozemy dobic targu... Przez chwile przelecialy mi przez rozgrzany leb tysiace mysli, po czym dotarlo do mnie pytanie ktore zadal. "Zaraz, koles przeciez mowiles przed chwila ze niewolnictwa juz nie ma i pokazywales mi pomnik "never again" a teraz handlujesz mi tu kobieta/..." Moja odmowa spotkala sie ze zrozumieniem, tak naturalnym jakbym odmowil papierosa. Ironia losu, gag wyjazdu, smutny koniec pana Kunta Kinte... sam nie wiem co powiedziec
Moze wiec lepiej opowiem wam o kawie. Nie takiej zwyklej. Kawe sprzedaja na ulicy z takich smiesznych wozkow, nazywa sie caffe touba i robi je jakies senegalskie bractwo - Cejrowski o tym kiedys mowil w jednym z odcinkow. Kawa jest przeraziwie slodka, mocna i przyprawiona, kosztuje 40 groszy i podobna wzmaga potencje. Ja jako ze nie mam z tym problemow obawialem sie ze jak walne sobie dwie to bede biegal cala noc... Na szczescie kawa jest smaczna, dziwna, wyjatkowa ale na bacznosc nie stawia
Emotikon grin

25 października
Kolejne kilka zdjec, dzis niedziela i troche chcemy odpoczac, bo najdalej pojutrze rano ruszamy do Senegalu. Niestety wilgotnosc daje sie we znaki, ciezko sie wyspac, ciezko wyschnac, jest 30`C a pranie nie schnie, jedziesz gdzies 30 km a zajmuje to pol dnia, masz 30 dolarow i ... ej zaraz nie masz juz 30 dolarow...
Emotikon smile

Calkiem przyjemne jest jezdzenie taksowkami po zmroku. Raz wsiedlismy do takiego rastafarianina, byl w takim stanie ze zastanawialem sie czy w ogole widzi. w radio oczywiscie Bob Marley. Tacy ludzie czesto proponuja dobrego jointa, trzeba jednak uwazac bo moze byc to sposob na lapowke. Tak samo podejscie "dziewczyn" do stolika przy ktorym popijamy piwko... Tak samo zrobienie czegokolwiek co ktos inny moze uznac za nielegalne. Trzeba uwazac i tyle. Nie wszyscy jednak sa nastawieni na takie rozwiazania. W wielu miejscach wiedza ze biali turysci przywoza kase i jak nie zmieni sie sytuacja na froncie, to nie przestana tego robic. Owce mozna ostrzyc wiele razy, ale zedrzec z niej skore tylko raz. Zapominaja o tym biedniejsi i nastawieni na szybki zarobek. \
Gambia to najmniejszy kraj Afryki polozony na kontynencie. Niby tylko 1,5mln ludzi, niby latwo to wszystko ogarnac a jednak przeraza czasem swoimi zasadami. Nie mam pojecia co bedzie w tej sytuacji w olbrzymim Dakarze, czy tez na odleglej trasie przez Sahare Zachodnia. Mam tylko nadzieje ze zdrowie i szczescie dopisze. Na pewno aklimatyzacja przebiegla calkiem dobrze.
Wiecej opisow w kolejnej porcji zdjec
Emotikon smile

PS a wiecie co jest relatywnie najtansze tutaj? Internet! za posiedzenie godziny by przekazac wam najswiezsze info ze zyje placi sie ok 2zl

26 października
W Gambii jest jak jest, czasem lepiej, czasem gorzej, ale dobra info jest taka, ze tu PiS nie wygral wyborow!
Emotikon smile

jutro opuszczamy Gambie, dzis walczylismy 5 godzin z wiza mauretanska, ale nie jest to tez powod do narzekan, od jutra - godzin popoludniowych - francuskojezyczny Senegal
Wczoraj odwiedzilismy miejscowa bimbrownie, choc to powiedziane na wyrost, po prostu w zakamarkach lasow kryja sie panowie ktorzy trudnia sie wyrobem soku z palmy, nazywanego tu winem, nie jest to mocne, pachnie jak kiszona kapusta i kosztuje 8zl za litr, Malik zachwalal wiec poszlismy, najciekawiej jest chyba nie ze smakiem, a z wchodzeniem na palme z butelka, mianowicie - facet jest opasany nieco jak nasi elektromonterzy na slupach i smiga 20 metrow do gory, nacina drzewo, splywa tam sok ,potem to fermentuje juz na dole i mamy "palm wine", wypilismy-przezylismy,

Potem poszlismy na trzy rozne plaze, na jednej z nich kwitnie zjawisko seksturystyki, co spotkalo sie z wieloma zartami z naszej strony. Pelno tu bialych starszych pan i panow u ktorych jedynym wdziekiem jest juz tylko zasobnosc portfela. Tak - tu znajda to czego szukaja! Z uwagi, ze bylo tych ludzi naprawde sporo nie podobalo mi sie tam, choc miejscowi grali fajna muzyke na zywo. Wole byc "tubabem" na ulicy, jesc z miejscowymi, pic palm wine i caffe touba, a nie bialym chodzacym portfelem, jedzacym w drogiej knajpie ktora zbudowano specalnie dla nich- pizze i burgery, popijac whisky i dymac sie z miejscowymi. Szkoda tylko ze psuja oni wizerunek nam, prawdziwym podroznikom
Emotikon smile

do napisania juz prawdopodbnie z Senegalu!

28 października
Dojechalismy do Dakaru! Wcale nie bylo tak latwo, ale jestesmy - angielski zastapil francuski i to jest niestety duzy problem, bo bynajmniej werbalnie w francuskim niedomagam:P
stare mercedesy zastapily renault i peugot; a odwaznych glosnych Gambijczykow; znacznie mniej upierdliwi,niesmiali Senegalczycy, o Gambii napisze pewnie wiecej jak wroce na blogu, a tymczasem opowiem jak dojechac z Banjulu do Dakaru i nie stracic checi na wiecej

moga byc literowki bo klawiature maja popprzestawiana

Wyszlismy od Malika o swicie i pojechalismy na prom, nieco sie przeciagnelo i plynal wolniej; ale ok.10tej bylismy w Barra. Tu miejscowi pokazali nam busa na granice: przy okazji nieco zarobili, bo przeciez nie sa altruistami.
Granica - ogolny rozpierdol. Na szczescie biura szeryfa byly widoczne z daleka: Gambijczycy pozegnali nas spisywaniem i trzepankiem. Pierwszy pokoj z zarowka chyba o mocy 5wat. Siedzial koles w cywilnych ciuchach,tj w podartej koszulce i czapce oraz dresie -"wzieli tego co umial i pisac i czytac", wyrwalo mi sie ale po polsku wiec facet zapytal tylko o moj zawod i zamknal notatnik. Drugi pokoj - tu juz panowie w mundurach i wiecej pytan- po co,gdzie,jak- nagle wszyscy sie zerwali bo do pokoju wszedl ktos wyzszy stopniem ale ubrany po cywilu. Zwrocil uwage na poplamiona koszule jednego z straznikow i zagadal do nas. Okazalo sie ze niedawno byl w W-wie i wjechal nawet na gore PKiN. Z usmiechem wychodzimy,myslac ze to koniec, mijamy cele w ktorej siedzi jakis uciekinier na golej posadzce. Ale jeszcze raz nas wolaja!
I przeszukuja choc nie bardzo wnikliwie nasze plecaki-najbardziej grzebia w lekach, dlugo pani straznik sprawdza moj zofenil; pyta o recepte a nawet sprawdza czy nie widnieje na liscie dragow! 3 razy obraca tez w palcach nospe forte - chcialem juz zapytac czy chce ja dla siebie ale sie powstrzymalem-dobre checi mialem ale moze by zle zrozumiala i co; Idziemy dalej!
Po senegalskiej stronie "bonjeur - ca va?" i te same pytania, ale juz tylko jeden pokoj i oto jestesmy: dochodzimy do "dworca". Cale hordy dzieci biegaja za nami z wyciagnieta raczka. Znajdujemy bus do Dakaru - jest 12:00, facet mowi ze jedzie sie z 5 godzin. Cos sie nie chce wierzyc ale chcemy jechac z lokalsami; to bierzemy - taxi drozsze i mniej kolorowo (odszczekam to po 100kroc za pare godzin)
kupujemy za ok 26zl trase ponad 300km-brzmi niezle,szkoda ze nikt nie wie kiedy ruszamy-wiec czekamy
...
czekamy
...
czekamy
w autobusie chyba jest juz chyba 50° C
wychodzimy

mijaja niczym nie zmacone 3 godzinki, pijemy kawke,jemy jakas bulke, zaczepiuaja nas dzieciaki, nawet doszlo do konfliktu bo kazde chcialo mape swiata ktora wyjal Niikos. Podzielili wiec swiat na dwoje niczym za zimnej wojny, kartki pofrunely po piaskowej nawierzchni. Tymczasem na nasz bus czeka juz kupa ludzi - na dach laduja m.in- lodowka, fotele, kanapy, antena sat, lustro, rower etc. Ktos sie przeprowadza busem! W koncu ladujemy sie - w liczbie mocno przekracajacej przepisy BHP. Na srodku zamiast przejscia-dodatkowe siedzenia, pod nimi torby,worki, wszystko. Ruszamy! za 5 godzin Dakar!

.
.
.
9 godzin pozniej
Jedyni biali z trasy granica-Dakar wygladali z okna busa. Wygladali jakby turlali sie pare godzin po kortach rolanda garrosa. Wszystko mialo kolor cegielki. Po drodze zmiechrz zapadl na dobre; dalo sie sluszec slowianski jezyk z ciemnosci:
- nic nie widac ale chyba znow sie kurzy
- nieee, tak sie kurzy ze nic nie widac
- he he he
Tubylcy popatrzyli na bialych z niepokojem - jak mozna tak sie ubrudzic: przeciez asfalt byl na ponad polowie trasy. Po drodze bylo ok.15 kontroli policyjnych, mozna sie bylo obmyc; cokolwiek: brudasy z europy!

Godzina 1:30 Dakar
Na szczescie nasz host nie spal. Ugoscil nas w ciezkich warunkach ale nie obchodzilo nas to: splukalismy z siebie dwa korty rollanda garrosa i poszlismy spac-biegnacy przez podworko szczur i beczace kozy nawet mnie nie wruszyly...chciales podrozy lokalnym srodkiem transportu to masz - pomyslalem

28 października (2)
Jest naprawde goraco! 35`C ! Dakar najwyzsze temperatury ma w pazdzierniku, wiec dzis splywam potem. Wypilem tyle wody ze Ochojska zamknie chyba program studnia dla afrykanskiej wioski czy jak to tam sie nazywa.

Tak naprawde tu zaczyna sie prawdziwa Afryka, Gambia okazala sie blahostka, niesforna mala Afrykaneczka dzieki ktorej sie zaaklimatyzowalismy.
Co ciekawe przez 7 lat w latach 80tych te kraje byly jednym krajem zwane Senegambia. Potem stwierdzili inaczej - ze sie podziela. Gambia od uzyskania niepodleglosci konczy w tym roku 50 lat, Senegal 55. Przez pierwsze 29 lat istnienia niepodleglej Gambii rzadzil jeden prezydent, w wyniku zamachu stanu wybrano nowego, ktory okazal sie tak slusznie demokratycznie wybranym ze rzadzi az do dzis. Twardy dyktat jak juz wczesniej opisywalem dziala, ale tez latwiej ogarnac 1,5mln ludzi niz 12,5 w Senegalu, z czego ok. 2,5 mln w Dakarze. Tu mialy miejsca wieksze zmiany polityczne, a takze podobnie jak w wielu afrykanskich krajach podzialy tworzone przez niewidzialna, ale mocna granice stworzona przez religie (szczegolnie w regionie Casamance).
Dakar - kiedys final wyscigu Paryz-Dakar inspirowal mnie od dawna. Postanowilem przejechac ta trase w druga strone Dakar - Paryz ale nie moge wam obiecac ze sie uda. Mam troche malo czasu, a w Gambii sie troche rozpuscilismy. Na dzis dzien za 2 dni ruszamy do Port Louis na polnocy Senegalu, a potem do Mauretanii - byc moze najdziwniejszego kraju w jakim bylem dotychczas...

Dakar - dzis okazalo sie ze to miasto-smietnik jak odkrylem ja i miasto- bazar tak jak mowil Cejrowski. Ussein oprowadza nas po miescie, dopilnujac bym nie wpadl pod taxi oraz odpedza miejscowych. Nie zebysmy sie prosili, ale wyszedl z nami z domu - jest kuzynem hosta. Troche upal od rana daje sie we znaki, ale ja mam chyba objawy po zazyciu malaronu - nie mam apetytu i ogolnie szybko sie mecze. Wygooglajcie sobie ile jest objawow po zazyciu malaronu - mozna sie zastanowic czy nie lepiej zapasc na malarie;)

Medina w ktorej mieszkamy to juz tak prawie slumsy, z tym ze w Polsce byly by to mega slumsy, a tu to po prostu zwykla dzielnica. Duzo sklepikow, handlarzy, bulka z jajkiem na twardo 3zl, kawa touba 32,5 grosza;) 2 banany za 1zl, ryz z ryba ok 6zl... piwo....6,5zl uwazam za skandal
Emotikon grin

Po dzielnicy chodza sobie kozy, dzieci graja szmacianka na ulicy w pilke, a ludzie leza i nic nie robia, chyba ze akurat cos sprzedaja. Sprzedajacych jest jednak wiecej niz kupujacych - tak na oko - wiec ciezka to profesja. Ogladamy niedaleko budynki kolonialne, palac prezdycenki, wielki meczet i latarnie morska. Ludzie bardzo niechetnie chca byc fotografowani, mimo ze prosimy. Nagle z bramy wyrywa sie jakis wielki czarnoskory mezczyzna - Ussein nie umie dobrze po angielsku, ale wyjasnia, ktos cos wlasnie ukradl na budowie i ucieka. Inni krzycza, taksowki trabia, biale polskie twarze zastygaja w bezruchu ... Dalej na targowisku jest jeszcze lepiej. Rozklekotany jak wszystkie - bus rozpada sie na moich oczach, peka mu chyba przednia os i prawie mnie zabija. No dobra, przesadzilem - ale rozsypal sie 2 metry przede mna, wystarczylo dobre 2,3 sekundy. Ludzie wychodza, trudno, pojada innym, kierowca z mina "moje autko..." patrzy bezradnie na zarwany pojazd.
Po obiedzie idziemy nieco w kierunku Atlantyku, gdzie nagralem degustacje piwa Gazela. Cienkie ale w tym upale ujdzie. Podchodza do nas sprzedawcy orzeszkow i kawy, zainteresowanie bialymi rosnie, ale kazdy jestu tu 100 razy ostrozniejszy i mniej wyrafinowany niz w Gambii. Ponizej na plazy cwiczy/rozgrzewa sie/gra w pilke ok. 1000 osob - publiczna, darmowa silownia. Widok dosc wyjatkowy. Za przyrzady moze sluzyc opona dowiazana do pasa, kamien albo ciezar kolegi. Widac ze kroluje pilka nozna, ale boje sie wspomniec ze kiedys Polak trenowal tutejsza kadre, bo z tego co kojarze Kasperczak musial sie salwowac ucieczka po niepowodzeniach. Taaa, Afryka nie wybacza pomylek, musisz sie z nia zmierzyc, ale ona i tak zlapie kazdy najmniejszy bledny ruch z Twojej strony. Uzyjesz repelentu, ale komary maja w dupie Twoj repelent, uzyjesz filtra 50tki, ale sloneczko tylko z niego zadrwi, uzyjesz zasad tu panujacych, ale tubylcy i tak cie zaskocza.

29 października
Upal jest nadal, ale wstalismy wczesnie rano i poplynelismy na wyspe Goree, Jest to kolejna ex-niewolnicza twierdza z tej strony wybrzeza Afryki z tym, ze nie kwitl tu taki handel jak chocby na wyspie Kunta Kinte, ktora opisywalem kilka dni temu.
Wyspa jest... uwaga! zadbana! i naprawde rozni sie od ladowej czesci miasta. Sa co prawda smieci i biega sporo tutejszych handlarzy ale ogolnie jest OK. Mozna to stwierdzic juz na promie, bo polowa ludzi to biali turysci.
Na wyspie sporo ladnych zakatkow, ale wrzuce zdjecia nieco pozniej.

Kupilismy pare pamiatek po paru dobrych utargach. Nikos byl w Indiach wiec umie sie targowac niczym Lodzermensch na targu wlokniarskim. Senegalczycy czesto mowia na koncu, ze sprzedaja nam po tak niskiej cenie bo szanuja Polakow i jestesmy ich pierwszymi klientami a oni musza za cos zyc itd. Raczej to dobry teatr, ale my tez sciemniamy ze nie mamy juz kasy, bo od kazdego sie kupic nie da. Tak jak sie nie da kazdemu cos dac.
Dalem malemu chlopcu kredki, to wzial tylko dla siebie, nie podzielil sie z siostrami. Nie i koniec, bialy dal to moje. Takie obrazki widzimy czesto. Matematyka jest tu dosc wybiorcza- miejscowi swietnie sobie radza z mnozeniem, ale dzielenie (sie) wychodzi im juz nieco gorzej
Emotikon wink

Wczoraj wieczorem na swoj stragan zaprosilo nas dwoch chlopakow. zajmuja sie oni wyrobem rekodziela ze smieci - recykling w prawdziwej postaci, ptaszki ze starych skorupek, lancuszki z drucikow i koralikow, obrazki wyklejane czymkolwiek. Nasza uwage zwrocily obrazki wyklejone kolorowymi odlamkami. Okazalo sie ze to .... skrzydelka motyli. Nie wiemy czy w celu pozyskania towaru motylki oddaly swoje zycie, ale rzecz okazala sie na tyle wyjatkowa, ze wzielismy po jednym obrazku. Z uwagi, ze wczesniej dalem chlopakowi pare zdjec z Torunia, mocno spuscil z ceny - byc moze to jednak nie byl powod i moze cena nie byla wcale niska. byc moze -= to dobre slowo na afrykanskie maniery. Byc moze zaraz pojedziemy autobusem, byc moze za rogiem jest miejsce ktorego szukamy, byc moze sprzedajacy mowi prawde o tym jak malo zarabia, a moze to jego gra w ktorej gramy role drugoplanowe.

30 października
Od paru dni mam objawy groznej choroby. Nie jest smiertelna ale bolesna - to tesknota za moja coreczka. Nie wiedzialem ze mimo afrykanskich przygod 10 dni podrozy wplynie tak bardzo na moje samopoczucie. Ale z kazdym dniem teraz bede juz nieco blizej domu, wiec jest OK:)

Wyjechalismy z Dakaru, droga przez smietnik. Oczywiscie poszukiwanie rano odpowiedniego dworca z autobusami miejskimi, by dostac sie na odpowiedni dworzec z autobusami do St Louis nie jest proste, szczegolnie jak malo kto mowi po angielsku. Ale jakos sie udalo. Dogadywanie sie jest jednak jakims wyzwaniem.
Na przyklad wczoraj - pekl mi zamek w plecaku. Na przeciwko jest krawiec - trzech chlopakow zasuwa na starych maszynach az milo. I zaczynamy - ja mu nieco na migi, nieco po angielsku, on nieco w wollof, nieco po francusku. Do tego dwa usmiechy, wymiana spojrzen - nie to nie jest odcinek o milosci. Zrobili! Zrobili za 12zl tak sprawnie wszywajac zamek ze fabryka by sie nie powstydzila. Z cena wyszlo smiesznie bo mowili 3zl, co mnie powalilo na glebe, ale potem wyszlo 12zl - chyba za zamek 3, a za robocizne, 9. Najlepsi krawcowie na swiecie -jak chcecie se uszyc fajna sukienke, albo zaszyc dziure w gaciach polecam - stara Medina w Dakarze - skrzyzowanie route 15 i route 8 - nie zapomnijcie o usmiechu:)

Wspomnialem o wollof - wiec co z tym wollof. A no jest to jezyk rdzenny tak jak i mandinka.Oczywiscie przeniknely do niego znane slowa angielskie. Poiwtanie to klasyczne "salam alejkum" i tak najczesciej mowimy po wejsciu np. do sklepu. Bardzo fajnie brzmi najprostsze TAK - "waaw" (czytaj uau). Smieszne jest tez liczenie,bo liczyc umieja tylko do 5, a potem jest znow od nowa 5 i 1, 5 i 2, 5 i 3, 5 i 4, i dopiero 10. (A przy okazji wiedzieliscie ze Francuzi sa tak prymitywni ze nie umieli wymyslic sobie 70, 80, 90, wiec mowia odpowiednio 60 i 10, 4x 20 i 4x 20 i 10?:D Nigdy nie przepadalem za tym jezykiem, ale jak sie o tym dowiedzialem to juz w ogole odpadlem...)
Wrocmy do jezykow tubylcow. Wyobrazcie sobie ze w mandinka, nie ma zadnego przeklenstwa! Najgorsze wyrazenie jakim mozesz obrazic sasiada to; Ty psie. Wyobrazacie sobie, ze z waszego codziennego jezyka znikaja wszystkie, k, ch, wyp?
Emotikon grin
Jakby to wygladalo?
- "Droga zono/drogi mezu - pozwol ze z uwagi na Twe naganne zachowanie narusze Twoja cielesnosc poprzez uderzenie twarzy plaska reka?"
Nie no, u nas mandinka nie przejdzie...

OK, w kazdym razie dojechalismy do St Louis - pierwszej kolonii francuskiej w Afryce, stolicy francuskich kolonii przez lata, a takze kolejnego ex punktu handlu niewolnikami. Tu wplywa do ocenu rzeka Senegal - wplywa dosc dziwnie, bo tworzy mierzeje i wyspe jednoczesnie, z uwagi na silne plywy ocenu - skierowala sie na poludnie, a nie na zachod jak np. Gambia. Sporo tu turystow, wiec troche nas naciagaja miejscowi. Tlumacze im ze moja brudna koszulka symbolizuje, ze nie jestem turysta z zachodu, a nie jem w drogiej restauracji bo sie asymiluzuje z lokalsami a nie z turystami. Zrozumieli - niektorzy, nawet pokiwali glowami. Nikos cos tam kupil, ja juz nie mam sily.
W St. Louis po raz pierwszy przyszlo nam placic za nocleg. Wczesniej sporo w ten sposob zaoszczedzilismy dzieki couchsurfing. Niestety nie dziala autostop, bo kazdy to "taxi". Zlapalismy tylko dwa krotkie stopy w Gambii, moze na pustyni bedzie lepiej.
Dzis piatek czyli muzulmanska niedziela, w niedziele niedziela, czyli niedziela chrzescijan, jutro sobota wiec dzien wolny od pracy, bo miedzy niedziela, a niedziela nie wypada pracowac. System pracy jest tu bardzo dobry::) choc tak naprawde nie pracuja poczty, urzedy, a straganiarze i handlarze i tak sie pojawia.

Na koniec kilka dziwnych/smiesznych/drastycznych zdarzen z przebiegu 10 dni, a o ktorych nie mialem kiedy napisac
- na granicy podjezdza do nas facet z taczka - byc moze caly to jego dobytek - TAXI mister? pyta, nasze zdziwienie przerywa celnik wolajacy nas do biura - chcial nas wiezc ta taczka,a moze same bagaze?

- na plazy daje dzieciakom kredki - ogolnie daje kredki, albo zdjecia - kasy nie daje, bo na pewno to nie rozwiaze problemu, a turysci czesto popelniaja ten blad,- kredki zabiera chlopczyk, niesie do reszty siostr? moze to rodzina, po chwili dziewczynka przynosi mi napisany zolta kredka telefon... do mamy

- stojac przy ulicy zaczepiaja nas dwie siostry z Liberii, jedna pokazuje mi karte-status uchodzcy - potem spotykamy je tez na oceanem, chwilke gadamy - kupujemy im cos do picia, jedna od razu pyta czy dam jej swoj numer i zabiore do Senegalu, druga pyta Nikodema czy moze... poniesc mu buty

- na ulicy chlopczyk wyciaga do mnie reke w wiadomym celu, jednak gdy nie reaguje pyta czy dam mu swoja czapke, inny pyta czy kupimy im pilke, a jak dajemy kredki, kolejny pyta czy mam wiecej kredek - na moja odpowiedz ze mialem jedno pudelko przy sobie, z usmiechem odpowiada = NO PROBLEM

- na straganach Dakaru leza dziwne rzeczy - skory, skorupy zolwia, ogolnie sporo ochydztwa, piora i t d. Czasami jednak leza tez ludzie, w bocznej uliczce gdzie kupilsimy daktyle, na chodniku lezala w bezruchu kobieta - czy zyla? nie mialbym odwagi sprawdzic, tym bardzziej ze nie jest to przypadek pojedynczy

- kazdy kraj ma swoj Ganges - stwierdzil Nikos, gdy dzis zobaczylismy rzeke Senegal, do oceanu wplywa niestety masa smieci,plaze wypelnia stos gnoju - tak to musze nazwac,leza sieci, zdechle ryby, a nawet napompowane padle psy, rzygac sie chce - choc Nikos mowi ze Ganges lepszy bo tam co jakis czas dorzucaja nowe zwloki...

31 października
rajobraz powoli sie zmienia i bujna zielen zastepuja suche drzewa i pozolkle trawy. Jutro pewnie zobaczymy juz tereny pustynne. Troche sie obawiam przejscia w Rosso, gdzie trzeba przeprawic sie przez rzeke - poniewaz nawet tutejsi ludzie kaza nam byc ostroznymi -co tam sie musi dziac?

Dzis rano poszlismy na plaze-smietnik.Konkretnie na polwysep oddzielajacy ujscie rzeki Senegal z wyspa N`Dar na ktorej przebywamy od oceanu. Nie wiem czy to napisac,ale chyba pierwszy raz zaluje ze gdzies polazlem.Turysci sie tam nie zapuszczaja, wiec cos musi byc na rzeczy. Ale po kolei...
Ogolnie wszystkie smieci laduja w oceanie lub rzece - nikt tu nie zbiera odpadkow,smieciarka pojawia sie od swieta, a rzeka zabiera wszystko - tyle ze po czasie wyrzuca. Tak wielkiej ilosci smieci, ocean nie jest w stanie przyjac i zwraca uprzejmie rzece,albo wywala na wspomniany polwysep.
Polwysep to siedlisko rybakow, ogolnie powszechna bieda i brud. Brud ma zapach ryb - padlych, wedzonych, swiezych, ma tez zapach dymu, kalu i moczu, miejscami zas ma po prostu smrod padliny. Ogolna - poezja.
Wybrzeze jest najbardziej zasmiecona plaza jaka widzialem i dlugo pewnie nie przebije tego widoku - Nikos mowi ze nawet Indie nie daly mu takiej przyjemnosci. Smieci jest masa, przewazaja odpady ktore zastapily naturalne czyli plastik,plastik, plastik.Ale to nie wszystko. Ogolnie wszedzie walaja sie bebechy i glowy ryb, oraz padle ryby. Wszedzie sa tez bobki koz i same kozy. Jedna z koz postanowila chyba spieprzyc do USA wplaw, ale jej nie poszlo.Lezy teraz taka samotna do gory kopytami. Dlugo juz lezy, bo kopyta sztywne stoja ku sloncu,a brzuch napompowany przez ocean.Groteskowo przypomina zwierze-balon jakie czasami widzimy na przyjeciach urodzinowych. Ale tu urodzin nikt nie obchodzi, choc dzieci mnostwo. Po co przychodza na plaze? Niektore pogrzebac w smieciach, inne na poranna kupke. Wala klocki na naszych oczach, kawalek dalej. Kupy smaza sie w goraczce, koza nie mogla na to patrzec, wiec oczy ma zamkniete, zreszta i tak nie zyje to malo jej oczy sa potrzebne. Potega rozpaczy i brudu. Brud mam w oczach, w nozdrzach i w glowie. Jestesmy po porannym sniadaniu, ale jakos dajemy rade, Po kilometrowym spacerze - polwysep jest bardzo waski, uciekamy stamtad jednym z dwu mostow. Apogeum syfu zostalo osiagniete.

A mial byc taki fajny dzien.Dzis odbywaja sie regaty na rzece Senegal. Niczym wg zasad Oxford Cambridge - scigaja sie zalogi poszczegolnych dystryktow. Uczestnicza w tym chyba wszyscy, ktorzy biegna nad rzeke - rownie brudna co w/w plaza. Tlum ludzi jest mylacy - tysiace ludzi, ale my biali i tak widoczni z daleka.Sztuczny tlok i czuje rece na swoich biodrach. To nie taniec miejscowych ludow, tylko zwinne sztuczki kieszonkowcow. Nic nie zginelo bo mam pochowane, a aparat sciskam w reku, ale trzeba byc czujnym. Zawody przynosza sporo emocji,ludzie wiwatuja, gwizdza, krzycza, spiewaja, wala w bebny, a kto nie ma bebna to w pusty kanister po benzynie. Szkoda tylko, ze taki smietnik. No i tej kozy szkoda, w USA mogla zrobic kariere...

Na regaty trafilismy przypadkiem, na polwysep z wlasnego wyboru. Znow zachowalismy sie zupelnie jak nie=turysci, ale spacer na plaze nad Atlantykiem okazal sie koszmarem. Humor poprawil mi chlopak, ktory zapytal mnie czy kupie koszulke reprezentacji Senegalu. Odpowiedzialem, ze juz mam-kupilem w Dakarze. Za ile - za 5000 frankow, (cena wywolawcza brzmiala 20000),
- Good price- odpowiedzial - you not tourist, you african man!

Nie wiem czy w Maretanii bedzie internet, i czy bedzie cos w ogole, wiec byc moze do uslyszenia juz z Maroka. Przed nami blisko 2000 km pustyn

3 listopada
Mauretania miala byc inna, Mauretania miala byc dziwna, Mauretania wysylala nam niepokojace wiesci, ze nas nie chce poznawac.
I pojechalismy...Nie mam jak dodac zdjec, a w obszernym skrocie przekaze wydarzenia minionych dni.

Przez rzeke Senegal,naturalna granice miedzy Senegalem,a Mauretania pzeplynelismy lodka-lupinka za 3zl(mostu brak). Wczesniej - jak tylko wysiedlismy z busa, na typowym afrykanskim wozku, ciagnietym przez konika dojechalismy do biura celnikow w Rosso. Rozstanie z Senegalem nie trwalo dlugo,nie bylo bolesne, nie bylo lez rozpaczy.Jednak kraj to pozytywny, a ludzie nie tak nachalni niz w Gambii.

Historia nr 1. Lodka powoli dobijala do brzegu. Wyszedlem o wlasnych silach, niemal wpadajac na straznika mauretanskiego. Otaczaly mnie dziesiatki ludzi.Podeszlismy do biura, straznik mauretanski niespecjalnie ochoczo wyszukiwal wizy, az podszedl ON. Jakis mlody chlopak przedstawil go jako oficer - na potrzeby opowiesci, a takze nie chcac uzywac wiekszych inwektyw, z uwagi na to, co sie wydarzy, nazwijmy go oficer Palant. Oficer Palant jest niby z Gambii i podobno jest szefem. Szefem czego? Pewnie szefem moich euro i dolarow, szefem dobrej rady i szefem klozetu w gambijskiej dzungli. Na nic innego go nie stac. Przez chwile czekamy na pieczatki, ale oficer Palant po odbiorze paszportow ani mysli ich wypuszczac z rak. Sprawdzaja nam jeszcze czy nie mamy goraczki i dajemy po jednym ksero paszportu. Za brama usmiecha sie brzuchaty Maur, ale nie reaguje na nas specjalnie, bo idzie z nami oficer Palant. Oficer Palant umie po angielsku, inni nie. W dodatku oficer Palant wiec co jest dla nas najlepsze i gdzie musimy (po dosc niekorzystnym kursie) wymienic kase. Malo tego - kaze nam wymienic co najmniej 40000 oguja (mauretanska waluta) na glowe, co przekracza nasze mozliwosci i potrzeby. Protestujemy - nie ma takich wymogow, przy wjezdzie do panstwa Maurow. Oficer Palant robi grozna mine i mowi - kto jest tu szefem, ja czy Ty...Ostatecznie zgadza sie na 43000 na nas dwoch. Po czym... uprzejmie informuje, ze 4000 nalezy sie jemu - "formality". Nie chcemy sie zgodzic,wiec mowi ze mozemy wrocic za brame, przeplynac Senegal z powrotem i sobie radzic. Z wielka laska bierze 3000- to jakies 10 euro wiec lapowka to skromna, adekwatna do umyslu i wartosci oficera Palanta. Po chwili juz go nie widac,a wyznaczony samochod wiezie nas na stanowisko busow. Po 4 godzinach jestesmy w Nawakszut - jest blisko 40`C.

Historia nr 2. Po przygodach z oficerem Palantem, podchodze do Maurow jak do wielbicieli Macierewicza-ostroznosc na pierwszym miejscu. Upal jest nieznosny, ale nasz host zapewnie nam godne lokum. Aziz, bo tak ma na imie okazuje sie zupelnie nie-mauretanski. Poswieca nam sporo czasu,targuje dla nas taksowki, lub "pojazdy", bowiem po Nawkaszut jezdza zlomy, ktore nie przeszly by przegladu nawet w drodze na szrot. Czasem jedziemy po kilka osob wiecej! A raz nawet z tylu siedza 4 osoby, z przodu 2 i jeszcze jedna gratis z kierowca. Nikomu to nie przeszkadza mimo, ze to panstwo wojskowo-policyjne. Sluzby sa tu od czego innego. W centrum panuje wzgledny spokoj, obrzeza sa raczej malo zaludnione, ale wygladaja jak Warszawa (z calym szacunkiem dla poleglych) w 1944. Idziemy z Azizem na targowisko.Spacerujemy, targujemy sie, jest OK. Ale nagle w nasza strone i to w waskim przejsciu biegnie tlum ludzi. W Polsce pomyslalbys - promocja w Biedronce. Ale tu jest nieco inaczej - jestesmy w panstwie islamskim, z duza mieszanina narodow, z dosc niespokojnym ustrojem republiki. Slychac gluche wystrzaly. To policja rzucila w tlum granaty pieprzowe - demokratycznie dla wszystkich po trochu (dopoki nie wiedzielismy co sie dzieje, tylki nam sie poluznily...). To tak jak z kibicami, zawinil jeden, wrzucili wszystkim. Uciekamy w bardziej przewiewne miejsce,majac nadzieje ze nie zostaniemy stratowani. Aziz sie smieje widzac nasze miny, ale potem wyjasnia, ze policja dosc ostro tlumi protesty opozycjonistwow, a takze wszelkie klotnie i przepychanki na targowisku.Ma byc spokoj-demokratycznie- dla kazdego troche spokoju,troche gazu...Granaty wybuchaly tego dnia jeszcze dwa razy.Ludzie z zalzawionymi oczyma szukali pomocy u tych mniej poszkodowanych. Nam sie udalo wyjsc bez szwanku, ale adrenalina nawet pozwolila zapomniec o upale panujacym na zewnatrz.

Historia nr 3. Aziz mieszka z mama,siostra i jej dzieckiem. Za nocleg nie chce nic,pyta tylko czy dorzucimy sie do obiadu. Pewnie, ze sie dorzucimy. Jemy wszyscy z jednej miski, ryz z ryba,popijamy sokiem z hibiskusa. Mama Aziza z usmiechem pyta czy dobre, czy juz najedzeni. Rano Aziz kaze sie nam z nia przywitac na dzien dobry. Ona rowniez z usmiechem nas wita. Mimo biedy, czasowych okresow bez pradu, problemow z woda jest bardzo goscinnie. Woda to w ogole osobna historia -przywozi sie ja ze studni, w beczkach na wozkach ciagnietych przez osiolki. Trzeba za nia placic, jak ci sie kasa skonczy - nie masz wody. Aziz urodzil sie w StLouis, wiec z Maurami go nie pomylisz. Mowi, ze napiete sytuacje stwarzaja Arabowie. Turysci zagladaja tu niechetnie, niewiele tu jest, a kraj nie jest przyjazny. Plaza jest niemal naturalna, jedyny hotel zamknieto. Nieco dalej ogromny targ rybny - ryby czuc z daleka. Maja tu co lowic. Ocean jest tu bardzo niespokojny, szum fal nie przestaje dudnic w uszach. Ale za to zachod slonca cudowny. Mauretania ma swoje dobre oblicza, ale pewnie niepredko dostanie szanse. W wiekszosci przypadkow panujace tu warunki sa ciezkie. Na koniec Aziz daje nam drobne prezenty i zegna sie jak ze starymi kumplami. Dobrze ze na niego trafilismy:)

Swoja historie musi tez miec wyjazd z Mauretanii do Sahary Zach., bo to niemal doba przygod.

ale to juz w nastepnym wpisie
teraz jestesmy bezpieczni i zdrowi daleko na polnoc

4 listopada
Potezny zuk szedl po slomianej macie w kierunku ukladajacych sie do snu ludzi. Przez niewielkie wejscie kwadratowego budynku wpadalo tylko swiatlo ksiezyca. Poza tym jak by nie spojrzec, wisialy nad nimi tysiace gwiazd. Nigdy nie widzialem tyle gwiazd, nigdy tez wczesniej nie znalazlem sie w takiej sytuacji by spac na pustyni w nocy, nigdy tez nie widzialem takiego zuka.

Zuka rozwalil Nikos, moim butem rzecz jasna. Troche mi go bylo szkoda, ale byl za duzy. Na odglosy zamieszania, podniesli glowy inni wspoltowarzysze niedoli. Przez chwile przemknelo mi przez mysl, zeby powiedziec na glos - "dobrze ze to nie skorpion", ale porzucilem ten pomysl, kiedy doszlo do mnie, ze Maurowie zrozumieja tylko ostatni wyraz tego zdania, moge wywolac niezla panike w niewielkim budynku.

Znajdowalismy sie ok. 150km przed granica. W Mauretanii kontrole bywaja normalnoscia, co wiecej co pare km moze stac na zmiane policja, zandarmeria i drogowcy. Dwie pierwsze ekipy zabieraja nam kolejne ksero paszportu - lacznie rozdalismy ich 12. Bywa, ze sprawdzaja bagaze, bywa ze mierza z broni do nadjezdzajacego samochodu. Czasami przy drodze leza wraki aut - z uwagi na stan wielu pojazdow w panstwie Maurow - nie potrafie zgadnac czy to ktos porzucil tu swojego grata, czy tez nie zatrzymal sie na kontrole i .... wole nie myslec

Pustynia jest noca piekna. Ale robi sie zimno, a chlodny wiatr wdziera sie w kazdy zakamarek. To byla ostatnia kontrola tego dnia - zblizala sie polnoc. Nieco wczesniej oddalismy komus potrzebujacemu swoje zapasowe kolo - stali biedaki w srodku ciemnej trasy machajac latarka. Kontrola jak kontrola - dajemy kserowki i w droge... Ale nie tym razem.
Zolnierz mowi do kierowcy cos bardzo waznego, bo utrzymuje powazna mine i nie reaguje na gestykulacje naszego szofera. Zlapalismy okazjonalnie tego busa i ucieklismy z piekla Nawakszut. Z nami poczatkowo jechalo tylko dwoch Senegalczykow. Potem czasem ktos sie dosiadal. Podwiezlismy tez dwoch podejrzanych gosci do jednostki wojskowej. Kierowca pokazuje nam wyraznie ze wysiadamy. Po francusku/arabsku nie rozumiemy wiele. Pokazuja nam kwadratowy budynek wylozono slomiana mata. Dzis dalej nie pojedziemy - granica zamknieta czy cos.

Nie da sie wiele wskorac, wiec spimy na pustyni w tych warunkach do 7 nad ranem. Przewialo nas konkretnie co za pare dni odczuje w kosciach. Rano ruszamy dalej. Na granicach kolejne przygody. Najpierw jeden z Senegalczykow wysiadl przed granica mauretanska, chyba na siusiu, a my w tym czasie ruszamy. Wyobrazcie sobie jak wyglada koles, ktory biegnie za busem na granicy i nerwowo probuje wsiasc w czasach masowej imigracji. Bardzo mnie to rozsmieszylo, co wiecej koles jest czarnoskory co rozsmieszylo mnie jeszcze bardziej. Oczywiscie zaraz ruszyli do niego straznicy. Chcialem mu pomoc i otworzylem rozsuwane, typowe dla transitow drzwi, ale narobilem jeszcze wiekszego bigosu, bo drzwi wypadly z zawiasow
Emotikon grin

Nasz kierowca, ktorego na potrzeby opowiesci nazwalem Marian - w stroju dostojnego Maura, z turbanem i w "sukience" dostaje furii. Na szczescie nie widzial, ze to ja otworzylem drzwi, wiec cala zlosc wyladowal na Senegalczyku. Akcja na szczescie sie rozeszla po kosciach, a my idziemy po pieczatki. Tym razem obywa sie bez lapowek. Ruszamy dalej w kierunku granicy marokanskiej z drzwiami zaczepionymi na linach.

Sahara Zach. to terytorium niejako okupowane, przez Maroko. Stalo sie tak w wyniku zielonego marszu, zorganizowanego przez Marokanczykow, ktorzy 40 lat temu weszli na te terytorium w liczbie 350 tys. nieuzbrojonych ludzi. Potem byly jakies rozruchy z Hiszpanami, ktorzy zajmowali te tereny. Teraz mija okragla rocznica, wiec tereny niedlugo odwiedzi krol. Bedzie tez specjalny mecz pokazowy z udzialem znanych ex-pilkarzy z Maradona na czele! Niestety nie bedzie nas juz tutaj, wiec cale swieto przegapimy.
Wrocmy do granicy - od Mauretanii oddziela Sahare Zach., dosc szeroka strefa niczyja. Nalezy ja przejechac - nie mozna isc pieszo. Teren jest zaminowany. Jedziemy czyms co jest namiastka drogi - po sladach poprzednich ciezarowek i aut. Po drodze mijamy pelno wrakow aut i starych... telewizorow. Nie pytajcie mnie o co tu chodzi. Dziwny teren. Marokanczycy witaja nas z usmiechem ale przetrzymuja dosc dlugo. Sprawdzaja tyle o ile bagaze, ale tez np. skanuja odciski palcow. Wydawalo sie, ze wjezdzamy do najlepiej zoragnizowanego kraju podczas podrozy, a tu taki psikus.

Naszym celem jest Dahkla - miasto portowe na terenie Sahary Zach. wlasnie. Spodziewalem sie brudnego, przemyslowego portu, a spotkala mnie mila niespodzianka. Swoje miejsce znalezli tu kite surfingowcy, ktorych dziesiatki smigaja po zatoce. Tereny sa nieprzemierzone, naturalne, niezasmiecone. Brakuje wszedobylskiego do tej pory zlomu, syfu, smieci. Nie bedziemy tesknic. Dakhla jest bardzo przyjemna, w dodatku pogoda o wiele lepiej nas traktuje - klimat zmienil sie o 180`. Szkoda, tylko, ze tak nas przewialo na tej pustyni.

6 listopada
Pewnie sie nie spodziewacie... ale jest to chyba ostatni wpis, bo zrobilo sie nudno, malo-afrykansko i ogolnie zmeczony juz jestem, wiec dzieki dla osob, ktore regularnie czytaly moje wypociny - czasem nerwowo klikane w brudnych kafejach, z mega wolnym internetem, pelne literowek i nieskladnych wyrazen.

Po czym poznac, ze jestesmy w Maroku? Afryka sie skonczyla...Jest Maghreb - arabski zachod. Jest bardzo przyjaznie, a od Agadiru juz bardzo turystycznie. Przejechalismy blisko 3000 km. Duza czesc przez pustynne bezdroza, niestety na tych "francuskich" komputerach nie moge cos zdjec zrzucac, wiec to juz wkrotce. Na blogu pojawi sie wiecej informacji praktycznych i rozpisanie czesci przygod, no ale wrocmy do sedna - po czym poznac, ze to juz Maroko, a nie Afryka? Kilka wskazowek -

- jestes prawie pewien, co jesz,
- czlowiek, ktory do Ciebie podchodzi ma intencje na 90% turystyczne,
- jestes w stanie przewidziec co stanie sie w ciagu najblizszej minuty,
- istnieje mozliwosc, ze w ciagu najblizszej godziny, nie wydarzy sie nic zaskakujacego,
- widzisz bialych ludzi nie tylko w odbiciu lustra,
- pies, ktory lezy na chodniku odpoczywa, a nie czeka bez nadziei, na godny pochowek,
- dzieci nie krzyczac za Toba - tubab!,
- jestes w stanie rozpoznac, ze juz wszedles do/ opusciles - toalety (e),
- przechodzac przez ulice, kierowca zatrzyma sie by przepuscic cie na pasach, a nie zeby podwiezc za drobna oplata,
- mozna isc chodnikiem/istnieje chodnik,
etc...

Jak juz wiec mowilem zrobilo sie nudno. Czyste chodniki, eleganckie sklepy, ludzie spokojnie kontemplujacy przy herbatce. W dodatku mili ,nieco z boku. W autobusie na pauzie, mezczyzna bez slowa przynosi mi rybe, chleb i jogurt. Lekko zaskoczony, jednak przyjmuje, poniewaz wiem, ze w podrozy jest taki zwyczaj, a moze raczej przykaz, w religii panujacej w tym kraju. Oczywiscie mowa o tych spokojnych, codziennych wyznawcach islamu, a nie promilu ekstremistow szkodacym calemu swiatu. Podobne zwyczaje mialem przyjemnosc poznac juz na terenie tureckiego Kurdystanu czy w Iranie. Szczegolnie w czasie ramadanu, gdzie pomoc podroznemu jest tez czescia pokuty. Nie wygladam raczej na niedozywionego;) Raczej na zmeczonego. Gdzies tam po kilkunastu dniach podrozy sila rzeczy pojawilo sie paradoksalne - rzadkie, a jednak czeste zjawisko, ale tutejsze leki w miare szybko przywrocily mnie do zycia.

Organizm laknie produktow, ktorych brakowalo - na sama mysl o serze, albo dobrej kielbasie, mam orgazm zoladkowy. W Maroku pojawiaja sie tez swieze warzywa, ktorych ostatnie dni nie dostarczaly. Chlodny napoj dostarcza takiego szoku, ze od razu mam zgage - ok, pewnie byl bardzo chemiczny
Emotikon smile
Nie wszystko w Afryce dalo sie jesc, ale na dluzsza mete to jedzenie nie tyle bylo straszne, co nudne - po paru dniach, automatycznie szukasz zmian, przyzwyczajony do frykasow dostepnych w kazdym polskim markecie. Nawet tamtejsi ludzie, doprawialu je sobie ketchupem, majonezem, chili, ktorych przeciez tam nie wymyslono...Az strach pomyslec, co sie dzieje po roku, dwoch - przeciez nasza podroz to ledwie parenascie dni.

Teraz jeszcze Marrakesh, przesiadka w Eindhoven i do domu. Casablanca moze innym razem, a Dakar-Paryz... byc moze nigdy. Brakuje czasu i srodkow, przejazd przed pustynie byl dosc drogi, w dodatku czasochlonny. Pierwszy odcinek jechalismy 21,5 h - 900km, potem po odpoczynku ustrzelilsimy niemal 1200km w 19 h. Autostop nie zadzialal, ale probowalismy niewiele - dwoch zarosnietych, nieprzyjemnych bialasow, nie wzbudza zainteresowania. Dobrze, ze chociaz do busa nas wpuscili
Emotikon wink

Oczywiscie, ze odczuwam niedosyt. Za chwile bedzie jeszcze wiekszy, bo trzeba wrocic do rzeczywistosci. Na kolejna taka podroz nie wiem czy bedzie jeszcze czas i okazja. Wykonalem misje, ktora zalozylem kilka lat temu - 1 zaliczony kontynent na jedna dekade zycia i tyle krajow w portfolio co urodzin w kalendarzu. Na ta chwile mam nawet drobna nadwyzke, wiec moge chwile odsapnac i znow zaczac przejmowac sie codziennoscia
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Premyslav
Przemek Wozniak
zwiedził 23.5% świata (47 państw)
Zasoby: 385 wpisów385 74 komentarze74 128 zdjęć128 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
05.03.2024 - 13.03.2024
 
 
06.10.2023 - 06.10.2023
 
 
15.01.2022 - 15.01.2022