Trasa strasznie się dłuży. Najpierw postój w Czechach gdzie wszyscy uzbroili się w litry alko, strażnik polski nie docieka zbytnio, więc nikt nic nie traci. Potem obiadokolacja w miejscowości Jawor, całe szczęście tym razem omijamy Wrocław. Potem nastaje już głęboka noc i wszyscy kimają, nad ranem jesteśmy znów w Żninie.
Zadowolony z tej wycieczki byłem jak cholera, już nie mogłem się doczekać następnej zagranicznej i nie pomyślałbym, że aż tyle na nią poczekam. Ale nastały wtedy lata dość chude i przerwa spowodowana tym kryzysem była nieunikniona. Dziś z uśmiechem wspominam tamten wypad, patrząc na nieśmiertelne w nieważnym już dowodzie pieczątki.